Dzień z pracy lekarza POZ
PIĄTEK
Koniec tygodnia to zawsze dobra wiadomość, czas odpocząć, pobawić się z wnukami. Tym bardziej że wnuczka dostała do zabawy szpital, w którym pacjenci są dużo grzeczniejsi niż w mojej przychodni, gdzie awantury są o wszystko.
Dzisiaj np. o to, że pacjentowi wypisałam leki na cztery miesiące, a chciał na miesiąc. Tłumaczenia, że co miesiąc może wykupić w aptece tylko jedno opakowanie, chyba nie przyjmuje do wiadomości. Jeśli będzie miał zmieniony jakiś lek, to po prostu nie wykupi następnego opakowania. Wczoraj wypisałam leki dla 50 pacjentów, poza tymi, których przyjęłam osobiście. Sprawdzanie rozpoznań, refundacji zajmuje mnóstwo czasu, łatwiej to zrobić co cztery miesiące niż co miesiąc. Możemy wypisywać leki na 365 dni, ale takich pacjentów u mnie w przychodni jest niewielu. Niestety.
Następny problem to pacjenci, którzy leczą się sami lub wcale. Pani z MOPR trzeci dzień z rzędu prosi o wizytę domową dla pana, któremu cukrzycę leczyła najpierw mama, a teraz robi to sam. Bierze insulinę, jak chce, a nie jak zlecił lekarz, mama jest w szpitalu, więc został sam. Do szpitala nie chce jechać, cukier 300, obrzęki kończyn, ale nie jest ubezwłasnowolniony.
Pani prosi, żeby pójść, jak pacjent wróci z zakupów, bo później znowu może wyjść. Zastanawiam się, gdzie jest granica tego, co musimy robić dla naszych pacjentów. Tu chyba została przekroczona, i to zdecydowanie. Każdy jest kowalem swojego losu. Pacjent ma 53 lata, ja trochę więcej.
Pełną parą ruszył program „Moje zdrowie”. Pracy mnóstwo, ale nie wygląda to źle, gorzej, że młodzi ludzie, do których przede wszystkim powinien być skierowany, wcale się nie garną. Pięć ankiet wypełnionych w tygodniu to maks. Dzwonimy, zachęcamy, ale do sukcesu daleko. Znowu kłaniają się publiczne media. To tam powinny być programy o tym, że warto się badać, wcześnie wykrywać choroby, bo da nam to szansę na dłuższe życie w lepszej formie. Tego mi cały czas brakuje. Słyszymy o misji mediów, tylko jej nie widać. Za to nie brakuje reklam suplementów pomagających chyba na wszystko. Pytam czasami pacjentów, czy naprawdę wierzą, że im to pomoże, ale chyba nie odpowiadają szczerze. I ten irytujący tekst na koniec: „Zapytaj lekarza lub farmaceutę”. A skąd ja mam wiedzieć? Kupiłam kilka książek, ale niewiele się dowiedziałam. Parę razy byłam na wykładach prof. Woronia, licząc, że mnie oświeci. Bez sukcesu. Profesor nie zmienia zdania, że większość suplementów – jeśli nie wszystkie – nadaje się do utylizacji. A telewizja z misją dalej swoje. Pecunia non olet.
Koordynacja też ma się dobrze. Coraz więcej pacjentów chwali to, że dużo badań można zrobić u nas i niekoniecznie u specjalisty, i że lekarz rodzinny z powodzeniem daje radę ich leczyć. Cukrzyca bez powikłań, nadciśnienie tętnicze, niedoczynność tarczycy i wiele innych chorób w większości nie wymagają leczenia specjalistycznego, ewentualnie konsultacji specjalistycznej. Możemy ją zrobić w ramach koordynacji i upewnić się, że dobrze leczymy naszego pacjenta.
W tym całym bałaganie w służbie zdrowia to niewielkie światełko w tunelu, ale jednak jest. Obejmujemy pacjenta programem profilaktyki: opracowujemy dla niego indywidualny plan zdrowotny, zlecamy badania, szczepienia, następne wizyty, jeżeli coś zdiagnozowaliśmy, i kontrolne badania za pięć lat – dla osób w wieku 20-49 lub za trzy lata – dla starszych. Bardzo istotne jest to, że program „Moje zdrowie” mogą koordynować
pielęgniarki i położne. Powinno to zdecydowanie poprawić dostępność programu.
Optymistyczniej o przyszłości medycyny rodzinnej zaczęłam myśleć po konferencji „Wiosna e-zdrowia i koordynacji na Lubelszczyźnie”. Kilkaset osób, mnóstwo młodych ludzi zainteresowanych wykładami i nowościami. To dobrze wróży.
Wioletta Szafrańska-Kocuń
Wiceprezes ORL w Lublinie