Wtedy czuję wolność…

Opublikowano: 6 czerwca, 2025Wydanie: Medicus (2025) 06-07/2025Dział: 7,2 min. czytania

Z dr n. med. Patrycją Ziober-Malinowską, specjalistą ginekologii, położnictwa i ginekologii onkologicznej, pasjonatką jeździectwa i jazdy na motorze, rozmawia Anna Augustowska.

  • Rower czy od razu motocykle?

Na początku rower – ulubiona forma spędzania aktywnego czasu, połączenie wysiłku fizycznego z kontemplacją pięknych widoków mijanych po drodze, ale również forma spędzania fajnego czasu z rodziną. Natomiast nie ukrywam, moimi ulubionymi jednośladami są jednak motocykle.

  • Skąd wzięła się pasja do motocykli?

Zostałam zainspirowana przez męża. Na początku jeździłam z nim jako pasażerka, tzw. plecaczek, i właśnie wtedy zaczęłam odkrywać, jak ekscytująca i pełna wolności jest jazda na motocyklu. To było coś zupełnie nowego, co mnie zachwyciło. Z każdym przejazdem czułam się coraz bardziej zachęcona, by spróbować sama. W końcu swoją jazdę konną zamieniłam na konie mechaniczne.

  • To były też konie?

Konie były moją pierwszą miłością, właściwie to miłość do wszelkiego rodzaju zwierząt, dużych, małych, udomowionych i tych dzikich. Ku niezadowoleniu Rodziców przyprowadzałam do domu różnego rodzaju zwierzaki: ranne ptaki, psy, koty… nawet myszy polne! Przynosiłam je do domu bez wiedzy domowników, więc ich zdziwienie było ogromne, kiedy budził ich rano np. wróbel latający im nad głowami.

Może stąd pomysł Rodziców, żeby zapisać mnie na kurs jazdy konnej i ukierunkować moją miłość na trochę większe zwierzęta. W końcu nie tak łatwo przyprowadzić do domu konia, zwłaszcza że klacz o dumnym imieniu greckiej bogini Hera, na której uczyłam się jeździć, nie darzyła mnie sympatią. Nie byłam jej ulubionym jeźdźcem, to dało się wyczuć. Jej spojrzenie, kiedy się pojawiałam, mówiło wszystko, natomiast to mnie nie zniechęciło, a poniekąd nawet bawiło. Chociaż nie zawsze było mi do śmiechu, zwłaszcza że Hera, jako klacz ułożona, dająca się przepięknie prowadzić, w momencie, w którym moja instruktorka znikała z padoku, robiła wszystko, żeby mnie z siebie zrzucić. Dla każdego jeźdźca największym ukoronowaniem jest możliwość i gotowość do jazdy w terenie. A ja pochodzę z Przemyśla, skąd na bieszczadzkie szlaki jest blisko, i chyba nie muszę tłumaczyć, jak wielką frajdą jest jazda konno po bezdrożach. Bieszczady są wyjątkowe dzięki swojej dzikiej i nieskażonej naturze. Szlaki są urokliwe, a widoki zapierają dech w piersiach. Ta harmonia z naturą sprawia, że każda jazda staje się wyjątkowym doświadczeniem… Nie wiem, co może być lepszego.

  • Chyba tylko jazda na ścigaczu?!

Trudne pytanie! Nie umiem dokonać wyboru! I jazda konna, i jazda motocyklem to dwie formy cudownego oderwania się od bieżących spraw, gonitwy myśli, napięcia. Najlepszy reset, jaki można sobie wymarzyć, wyciszenie. Pewnie, że jazda na motocyklu – a jeżdżę na tych sportowych – wymaga innej uwagi, skoncentrowania się na prowadzeniu pojazdu i na drodze niż jazda w siodle po cichych szlakach wśród lasów i łąk, ale uwielbiam obie formy bez przyznawania pierwszeństwa którejkolwiek z nich.

  • Jednak adrenalina na ścigaczu jest inna niż w siodle…

To nie ulega wątpliwości. Pędząc motocyklem, trzeba sobie zdawać sprawę, że to zawsze jest ryzyko, dlatego staram się nie ulegać emocjom. Moja jazda jest stonowana, zawsze jeżdżę z dużą dozą pokory, choć początki bywały dosyć szalone. Jazda na motocyklu dostarcza adrenaliny, ale uczy też samokontroli. Motocykl daje poczucie wolności, pewną formę medytacji, możliwość odstresowania, zahamowania gonitwy myśli po ciężkim dniu pracy, mimo że wymaga maksymalnego skupienia, jakie trzeba zachować na drodze. Wtedy nie ma miejsca na rozterki, rozmyślania ani na roztargnienie. Na motocyklu myślisz nie tylko za siebie, lecz także za innych kierowców. Natomiast nie można dać się zwariować, trzeba nauczyć się czerpać przyjemność z jazdy, a nie walczyć o przetrwanie na drodze.

Jazda konna to bliski kontakt z naturą i zwierzęciem. Wymaga od jeźdźca zachowania synchroniczności z koniem, co tworzy wyjątkową więź i daje uczucie jedności z otoczeniem. To doświadczenie spokoju i harmonii.

Obie formy jazdy są wspaniałe na swój sposób. Jedna wprowadza nas w bliski kontakt z naturą i zwierzętami, druga zaś daje nam motoryzacyjną ekscytację. Wybór między nimi często zależy od nastroju i potrzeb w danej chwili!

  • To dosyć odważne hobby jak dla osoby, która większość czasu w pracy spędza na sali operacyjnej…

W życiu nie można sobie pozwolić na to, by strach przed tym, co może się zdarzyć, ciągle trzymał nas w szachu. Gdybyśmy nie podejmowali ryzyka i nie otwierali się na nowe doświadczenia, co to by była za radość z życia? Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że cena, jaką zapłaciłabym za kontuzję, byłaby dla mnie ogromna, bo moja praca to też moja pasja i czasem oddaję się jej bez reszty. Ale życie jest pełne pięknych chwil, które czekają na odkrycie i czynią je wyjątkowym. Motocykle w moim życiu są od 20 lat, konie jeszcze dłużej. Nie obyło się bez upadków z konia, motocykl też zdarzyło się położyć… na szczęście bez większych uszczerbków na zdrowiu.

  • Porozmawiajmy teraz o medycynie, bo aż się prosi zapytać: czemu nie weterynaria?

Ale oczywiście weterynaria była numerem jeden! Natomiast egzaminy zdawałam i na weterynarię, i na wydział lekarski. Chciałam, żeby poniekąd los za mnie zdecydował, ten zaś spłatał mi figla, bo dostałam się na oba kierunki… i trzeba było podjąć decyzję. Wybrałam medycynę, nie ukrywam, że z ciężkim sercem zrezygnowałam z weterynarii. Jeszcze wtedy nie byłam pewna swojej decyzji. Pewnie zadecydował prestiż kierunku i może poniekąd mała presja rodziny? No bo jak tu zrezygnować z medycyny? Teraz wiem, że była to dobra decyzja. Odnalazłam swoją drogę. Tak, zdecydowanie to jest TO. Wydaje mi się, że jestem osobą o dużych pokładach empatii, co pozwala mi być, mam nadzieję, dobrym lekarzem dla moich Pacjentek.

  • Chirurgia ginekologiczno-onkologiczna spełnia Pani oczekiwania?

To moja pasja. Kocham ludzi, moje Pacjentki. Angażuję się w każdy przypadek. Może nawet pozwalam chorym wchodzić sobie zbytnio na głowę, ale wiem, jak bardzo kobiety potrzebują wsparcia, zaopiekowania, wysłuchania. Szczególnie te onkologiczne, często pogubione w systemie, które trzeba prowadzić przez kolejne etapy terapii ze spokojem i z cierpliwością oraz starać się dać im poczucie bezpieczeństwa, którego tak bardzo potrzebują w walce z chorobą.

  • Co sądzi Pani o lekarkach, które marzą o chirurgii?

Nie widzę powodu, aby przez wzgląd na płeć miały rezygnować z tej dziedziny. Takie podejście do kobiet w medycynie to nieakceptowana dziś dyskryminacja. Argument, że słaba płeć nie podoła, już dawno nie powinien być wygłaszany. Kobiety często wykazują wyższy poziom empatii i umiejętności interpersonalnych. Lepiej sobie radzą w stresowych sytuacjach. Wiele badań sugeruje, że kobiety mogą posiadać lepsze zdolności manualne i precyzję w wykonaniu drobnych, skomplikowanych procedur. Nie są to moje spostrzeżenia, pojawiło się już niemało prac naukowych na ten temat, także uwaga, Panowie, nadchodzimy!

Oczywiście, należy pamiętać, że umiejętności chirurgiczne nie są determinowane wyłącznie płcią. Każdy chirurg, niezależnie od płci, ma swoje unikalne cechy i umiejętności, które wpływają na jakość jego pracy. Różnorodność w zespole medycznym – zarówno pod względem płci, jak i doświadczenia – może przynieść najwięcej korzyści w opiece nad pacjentem.

  • Rozmawiamy na chwilę przed wakacjami. W planach rajd motorowy czy też konny?

Oczywiście, na pewno będą Bieszczady, więc jeśli Bieszczady, to również konie. Motocykl stoi w garażu gotowy w pełni do sezonu, zwłaszcza że jak się skończy rok szkolny, to również dobiegnie końca mój etat taksówkarza moich Dzieci.

W planach też jest całkiem coś nowego, ale nadal motocyklowego. Od Przyjaciółek dostałam urodzinowy voucher na jazdę typu adventure, więc całkowicie inny charakter jazdy, inne motocykle, tym razem bezdroża, a nie asfalt, także trzymajcie kciuki za moje nadgarstki.