Wyłania się potężny problem
Mówią, że są trzy rodzaje kłamstwa: prognoza pogody, nota dyplomatyczna i dane statystyczne. Ale czy te ostatnie tylko kłamią? Myślę, że odzwierciedlają rzeczywistość, ale ludzie, posługując się nimi i manipulując, stwarzają takie wrażenie. Ich analiza może prowadzić do różnych wniosków, czasami smutnych, może również wskazywać na zmieniające się trendy.
Zobaczyłem ostatnio wynik ankiety przeprowadzonej na jednym z uniwersytetów medycznych. Przerażająco-porażający. Tylko 13% studentów nie planuje wyjazdu z Polski i o nim nie myśli. Kilkanaście lat temu jedynie nieco ponad 10% lekarzy rozważało możliwość wyjazdu. Nie jest to dobry prognostyk na przyszłość. Studenci nie żyją w próżni, znają realia, szybko się ze sobą komunikują. Utrwalając w sobie taką postawę, w pewnym momencie zaczną dążyć do jej realizacji. Trudne to nie będzie, lekarzy brakuje na całym świecie. Nie trzeba daleko szukać, wystarczy u naszego południowego sąsiada w Czechach. Tam wiedzący najlepiej, czyli tzw. władza, zmienili kodeks pracy i postanowili, że lekarze będą mogli mieć prawie dwa razy więcej dobrowolnych godzin nadliczbowych (takie ich no-foult). Jak takie „mogą mieć” wygląda, wiemy również z własnego podwórka. Zastraszanie, szantaż, różnego rodzaju groźby i mataczenie prawem, zmiana regulaminów. Lekarze z Czech zaplanowali strajk. W poprzednim poszli wszyscy razem i wygrali wszystko. Czy nam to grozi? Może nie tak nagle, ale już jest. Łączenie pionów dyżurowych, lekarz dyżurujący na różnoimiennych oddziałach i obsługujący izbę przyjęć, wszystko zgodnie z prawem, bo dyrekcja zmieniła regulamin organizacyjny. Całkowicie nietransparentne regulaminy płac, gdzie jedni są zatrudnieni na minimalnym podstawowym wynagrodzeniu, inni w ramach etatu, oprócz tego otrzymują kilkadziesiąt tysięcy premii. Jakich szpitali to dotyczy, rozejrzyjcie się wokoło po własnych podwórkach, nie trzeba daleko szukać. Ale tak jest w całej Polsce, a zwłaszcza w dużych ośrodkach. Jeżeli spojrzymy na oczekiwania lekarzy (znowu dane statystyczne), to na pierwszym miejscu stawiają rozwój zawodowy, dalej warunki pracy, atmosferę w pracy, a dopiero na kolejnym miejscu zarobki. Jeśli dodamy do tego ostatnie badanie dużej grupy lekarzy szpitalnych, w którym ponad 40% odpowiedziało, że rozważa odejście do lecznictwa otwartego lub do szpitali prywatnych, wyłania się nam potężny problem. Taki ruch spowoduje, że wspominani na początku studenci będą musieli wyjechać, ponieważ nie będą mieli się od kogo uczyć. Koło się zamyka. Tylko osoby będące na stanowiskach zarządzających tego nie widzą. Naszpikowani studiami MBA, organizacji w ochronie zdrowia i innymi zbędnymi szkoleniami z zarządzania (w Polsce kursoza i zebranioza sięgnęły chyba zenitu), nie chcą przyjąć do wiadomości, że szpital to nie są oni. Szpital to lekarze, pielęgniarki, inny personel medyczny.
NFZ nie podpisuje kontraktu tylko dlatego, że jest dyrektor, ale dlatego że ma kto leczyć chorych, bo w szpitalu są LEKARZE!!!
Prawda, że trudno to zrozumieć?
Leszek Buk
Prezes LIL
lbuk@oil.lublin.pl