Moje wspomnienie o Irku Szymańskim…
Kilka miesięcy temu, 16 kwietnia tego roku otrzymałem tragiczną wiadomość, że o godzinie 11:15 właśnie tego dnia zmarł mój przyjaciel, znany w Polsce wybitny satyryk, autor wzruszających i mądrych wierszy, tekstów piosenek, programów radiowych i telewizyjnych, pisarz i przy tym wspaniały lekarz ginekolog – Irosław Szymański.
W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku wspólnie stworzyliśmy ceniony na rynku satyrycznym kabaret „LOŻA 44”. To tam właśnie Irek pokazał swój niezrównany kunszt zabawy słowem. Dla swojej ukochanej „LOŻY” pisał pełnospektaklowe sztuki teatralne. Brałem w nich udział i występowałem na scenie jako namiastka aktora.
Też starałem się pisać, ale teksty Irka były tak dobre, tak celne i tak idealnie osadzone w realiach, że przy nich moje utwory wydawały mi się nic niewartymi wypocinami.
Irek pozostawił po sobie wspaniały dorobek literacki, w tym kilka pozycji książkowych.
Był znakomitym ginekologiem i wzorem do naśladowania dla innych lekarzy, jeśli chodzi o wiedzę, umiejętności operatora, takt i kulturę w kontaktach z pacjentkami. Leczył wszystkie nasze „lożowe” koleżanki, leczył nasze żony i sprowadzał na świat „lożowe” dzieci. Również przyjął poród mojego syna.
Tak się złożyło, że jego córeczka Magdusia urodziła się dwa tygodnie przed moim synkiem Jackiem i przez te dwa tygodnie Irek uczył mnie, jak należy malucha karmić, kąpać i przewijać. Pokazał mi, czym należy noworodka pudrować, jakie ziółka przygotować mu do kąpieli, gdzie zdobyć tetrowe pieluchy, jak i czym oczyszczać maleńki nosek. A wszystko to demonstrował mi na swojej córeczce. Przez te dwa tygodnie byłem w jego domu prawie codziennie i ćwiczyłem, ćwiczyłem, ćwiczyłem…
Tak się zaangażowałem w tę naukę opieki nad noworodkiem, że kiedy wreszcie urodził mi się syn, to byłem zawiedziony, że to chłopczyk, a nie dziewczynka. Przecież Irek uczył mnie wszystkiego na dziewczynce, a tu niespodzianka… chłopiec… Wszystko zupełnie „inaczej” niż u dziewczynki…
Jestem przekonany, że w Niebiosach już zebrał zespół skrzydlatych aniołów i działa tam kabaret „LOŻA NIEBIESKA”.
Mam na to dowód. Kilka tygodni temu wiał bardzo silny wiatr. Wyraźnie słyszałem jego dziwne, podejrzanie melodyjne zawodzenie, jakby ktoś z góry umiejętnie dobierał tony i tworzył coś w rodzaju rytmicznego, pogodowego requiem. To musiała być robota Irka – innej możliwości nie ma.
Zresztą taki właśnie niebiański temat mieliśmy już kiedyś w „LOŻY” przećwiczony, bo w jednym z napisanych przez Irka spektakli występowaliśmy z kolegą jako „zesłani z niebios pod-aniołowie”. Byliśmy przysłani przez Opatrzność na ten padół w celu nawracania ziemskich grzeszników.
Tak oto wspomniałem sobie Irka w Dniu Wszystkich Świętych.
Cześć Irkowi! Cześć Mu… I cześć Jego pamięci.
Mikuś