Złapać samochód „w locie”
Lekarz z pasją
Z Jackiem Mendochą, specjalistą chirurgii ogólnej i onkologicznej z Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej, pasjonatem i fotografem rajdów samochodowych, rozmawia Anna Augustowska
- Najpierw był aparat fotograficzny, czy samochód?
– Najpierw był rajd samochodowy! Miałem zaledwie kilka lat, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem rozpędzone samochody i poczułem siłę emocji, jakie wyzwala podziwianie tych zmagań. Ten pierwszy rajd oglądałem siedząc na ramionach mojego kuzyna, który zabrał mnie na imprezę formatu europejskiego – Międzynarodowy Samochodowy Rajd Polski. Tak się złożyło, że trasa rajdu przebiegała w pobliżu Rabki, gdzie co roku spędzałem wakacje. Prawdziwe sportowe monstra na tle warszaw, moskwiczy i wartburgów – powiew Zachodu w szarych czasach socjalizmu. Nie muszę chyba tłumaczyć, jakie to było przeżycie!
- Trochę czasu od tego dnia minęło?
– Jeśli powiem, że od 50 lat pasjonuję się rajdami samochodowymi to nie będzie w tym przesady. Ten pierwszy raz sprawił, że do dziś z nieprzemijającym entuzjazmem śledzę rajdy samochodowe nie tylko te, które odbywają się w Polsce ale także na świecie. Do najtrudniejszych tras rajdowych, które widziałem, zaliczyłbym trasy w Finlandii (szutrowe drogi, po których pędzą auta wzbijając kamienny wir), na Korsyce – górzysta trudna trasa i w Anglii, dokładnie w błotnistych lasach Walii. Od razu uprzedzę pytanie i powiem, że nie byłem nigdy na rajdzie w Monte Carlo.
- Od lat z zapałem fotografuje Pan samochody „w locie”. Nigdy nie kusiło, aby samemu usiąść za kierownicą i zmierzyć się w zawodach?
– Nie mogę kategorycznie zaprzeczyć, pewnie kusiło, ale nigdy nie uczestniczyłem jako zawodnik w żadnym rajdzie samochodowym, nawet w amatorskim. Chyba od początku pisane mi było bycie kibicem, czyli kimś, kto jak kiedyś powiedział Daniel Passent: „w zawodnikach widzi tego, kim sam chciałby być, ale wie, że nie będzie”.
- Kibicowanie z aparatem fotograficznym to…?
– To przede wszystkim ogromne emocje, które wynikają z polowania na najbardziej efektowny kadr. Taki, w którym na zdjęciu zostanie uchwycony pęd i prędkość auta, jego sylwetka w dynamicznej, czasem będącej na granicy akrobacji, ewolucji. Cóż bowiem piękniejszego od rozpędzonego samochodu, który bierze zakręt na przykład tylko na dwóch kołach wzbijając przy tym fontanny wody, błota i kamieni? No i ta adrenalina, kiedy w 2–3 sekundy trzeba złapać kadr i równie szybko uciec na pobocze! A potem po lokalnych, krętych i wąskich drogach „dogonić” czołówkę rajdu i robić następne zdjęcia.
- Trzeba mieć chyba na to swoje sposoby?
– Oczywiście pomaga doświadczenie. Dzisiaj już wiem, gdzie się ustawić, aby na taki kadr zapolować, pomaga też dobry sprzęt, ale też wiele zależy od własnego sprytu i szczęścia, które jest tu nieodzowne. Nie jestem akredytowanym fotoreporterem, który może zajmować najlepsze miejsce do łapania ciekawych ujęć. Jednak lata wiernego kibicowania, znajomość chyba wszystkich polskich kierowców rajdowych od Sobiesława Zasady (mam jego osobisty wpis dla mnie) przez Mariana Bublewicza, Janusza Kuliga, Krzysztofa Hołowczyca po Kajetana Kajetanowicza sprawiły, że organizatorzy pozwalają mi ustawiać się z aparatem w zakazanych dla publiczności miejscach i fotografować.
- O ile wiem, nieraz się ta Pana obecność w tych miejscach przydała?
– To prawda. Były sytuacje, kiedy zamiast fotografować musiałem ratować ludzi: członków załogi rajdowej (na szczęście nigdy wypadki, przy których byłem, nie zakończyły się śmiercią kierowcy czy pilota). Co innego wypadki jeżdżących na oglądanie rajdu, lub stojących w niedozwolonych miejscach kibiców. Tu, niestety, zdarzały się reanimacje i dramaty, kiedy ludzie umierali. Dlatego odkąd zabieram na rajdy syna, nie pozwalam mu nigdy przekraczać wyznaczonych przez organizatorów stref bezpieczeństwa.
- Lekarz chirurg, który fotografuje rajdy samochodowe. Wybierając zawód nie miał Pan rozterek, dylematów, że może wybrać np. politechnikę?
– Takich dylematów nie miałem. Mój ojciec był chirurgiem, pochodził spod Lwowa. Nigdy nie zmuszał mnie do zostania lekarzem, ale wiele razy zabierał mnie na salę, gdzie operował. Pokazywał, jak wygląda jego praca, co to znaczy stać kilka godzin przy stole operacyjnym. Bez upiększania i owijania w bawełnę. Myślę, że może nawet chciał mnie w ten sposób zniechęcić? W każdym razie od początku wiedziałem, że chcę być lekarzem i koniecznie chirurgiem. Nigdy tego nie żałowałem i gdybym mógł wybierać jeszcze raz, na pewno wybrałbym medycynę.
- Fotografowania też Pana nauczył ojciec?
– Tata robił zdjęcia i to lubił. W czasie wojny z tego się utrzymywał. Siłą rzeczy więc zaraził mnie i tym bakcylem. Zacząłem fotografować mając około 10 lat. Pierwsze czarno-białe zdjęcia samochodów rajdowych wykonywałem aparatem Druh, potem był radziecki KIEV, analogowy YASHICA a teraz to cyfrowa lustrzanka. Z rajdu przywożę bardzo dużo zdjęć, to zwykle kilkaset ujęć. Ich selekcja a potem segregowanie, obrabianie, opisywanie itd. to nie ukrywam fascynujące zajęcie. Oddaję się mu z wielką przyjemnością, równą tej, z jaką poluję na kadry w czasie rajdów.
Cieszę się, że w czerwcu kilkadziesiąt moich rajdowych zdjęć mogłem po raz pierwszy w życiu pokazać szerokiej publiczności, dzięki wystawie zorganizowanej w Galerii Sztuki Nieprofesjonalnej „U Lekarzy” w LIL.