Dentysta – lekarz, czy magister?
Naczelna Rada Lekarska apeluje do ministra nauki i szkolnictwa wyższego oraz ministra zdrowia, aby profil kształcenia na kierunku lekarsko-dentystycznym jednoznacznie określono jako ogólnoakademicki.
Sprawa wydawałoby się niby oczywista, ale nie dla wszystkich. Alternatywą dla profilu ogólnoakademickiego ma być kształcenie o profilu praktycznym, które w nawet przeważającej większości oparte może być na zajęciach kształcących jedynie umiejętności praktyczne. To tak jakbyśmy chcieli studentów trzeciego roku medycyny nauczyć techniki operacyjnej w jamie brzusznej. Ale nie o kpinę tu idzie, a o pryncypia. Lekarze dentyści pracując w małych zespołach lub jednoosobowo, w trosce o jakość swej pracy, zmuszeni są do wybierania optymalnych metod leczenia (materiały, systemy narzędzi, techniki zabiegowe). Zważywszy na dynamiczny rozwój technologii stomatologicznej we wszystkich wymienionych aspektach, kształcenie studentów – przyszłych lekarzy dentystów – powinno przede wszystkim prowadzić do nabycia przez nich umiejętności weryfikacji, na bazie wiedzy opartej na dowodach naukowych, napływających informacji o wprowadzanych nieustannie nowych metodach i technikach stosowanych w profilaktyce, diagnostyce i leczeniu.
Ale sięgnijmy jeszcze głębiej. O ile gołym okiem widać, że lekarzy w Polsce brakuje, lub są źle rozmieszczeni, o tyle dentyści sami przyznają, że w Polsce jest ich za dużo. A tu znienacka zbliża się desant dentystycznych licencjatów.
Mówiąc bardziej kolokwialnie, dentysta to lekarz, który leczy człowieka, a nie tylko sprytnie majstruje przy jego zębach i szczękach. To wreszcie ktoś, kto wie dogłębnie dlaczego np. eliminacja ognisk zębopochodnych ma wpływ na leczenie cukrzycy, zapalenia wsierdzia lub choroby Graves-Basedova, a nie tylko ma sprzyjać zachciankom klienta centrum stomatologii, aby w miejsce brakującej jedynki zafundował sobie implant ze złotym serduszkiem.
Czy więc inicjatywa entuzjastów drogi na skróty zagraża jakości leczenia? A może daje szansę na pożądane zmiany, służące rozwojowi stomatologii w Polsce z korzyścią dla… No właśnie, dla kogo: dla pacjentów, dla przyszłych lekarzy dentystów, a może dla osób już funkcjonujących w zawodzie, albo dla przedstawicieli systemu kształcenia w branży stomatologicznej? Czy jest możliwe, żeby korzyści z proponowanych rozwiązań wynieśli wszyscy?
Ostatnio zrobiło się głośno o powstawaniu prywatnych uczelni stomatologicznych w Polsce. Gdzieniegdzie funkcjonują już prywatne, płatne wydziały lekarskie. Tu rodzi się też pytanie, jaki tytuł otrzyma absolwent prywatnych uczelni i jakie będzie miał kompetencje. Teoretycznie możliwe są dwa scenariusze. Jeden może
zakładać powstanie uniwersytetów, prowadzących jednolite studia stomatologiczne, będące kopią tych obecnych, z tą tylko różnicą, że w pełni płatnych i zapewne pozbawionych dotacji państwowych. Drugi wariant, bardziej prawdopodobny, zakłada powstanie dwustopniowych studiów stomatologicznych. Pierwszy trzyletni etap, podobnie jak techniki dentystyczne, kończyłby się licencjatem, tyle że ze stomatologii, a drugi stopień byłby studiami magisterskimi.
W Europie są 43 szkoły, które prowadzą kształcenie w takiej właśnie formie. Prym wiodą uczelnie z Hiszpanii, a także Szwajcarii, Ukrainy i Wielkiej Brytanii. Nie wszystkie jednak z tych uczelni zapewniają studia drugiego stopnia. Absolwent studiów drugiego stopnia otrzymuje tytuł magistra dentystyki, a nie lekarza dentysty. Jeśliby zakończyli edukację na etapie licencjatu, to otrzymaliby kompetencje: asystentki czy higienistki/higienisty?
I co dalej z takim fachowcem, kiedy przyjdzie do znieczulenia, prostego leczenia zachowawczego, zmiany łuków przy leczeniu ortodontycznym i prostych ekstrakcji. Czy w ogóle istnieje pojęcie „prostej stomatologii”?
Warto przypomnieć do czego doprowadził w Polsce rozkwit szkół kształcących techników dentystycznych. Dziś absolwenci wydziałów technik dentystycznych mają problem ze znalezieniem pracy. W większości przypadków pracują w zupełnie innych zawodach albo szukają pracy jako asystentki stomatologiczne, by nie stracić styczności z zawodem. Co gorsza, nie są w stanie zaoferować swoim pracodawcom żadnych umiejętności, nawet tych podstawowych, gdyż w większości przypadków była to szkoła weekendowa, głównie teoretyczna, a praktyczne ćwiczenia ograniczały się do pojedynczego wykonania danej czynności.
Marek Stankiewicz