List do Redakcji

Opublikowano: 27 września, 2015Wydanie: Medicus (2015) 10/20154,3 min. czytania

Nasz szoł powszedni

Szanowna Redakcjo! Z dużą przykrością odnotowaliśmy fakt, że mimo wysłanego pisemnego zaproszenia, nikt z zespołu redakcyjnego nie pojawił się na naszym LETNIM INTEGRACYJNYM PIKNIKU SZPITALNYM, mającym na celu dalsze interpersonalne zbliżenie załogi właśnie naszego zakładu leczniczego, na który to piknik zapraszaliśmy w imieniu Dyrekcji, wszystkich jedenastu ZWIĄZKÓW ZAWODOWYCH i pozostałego jeszcze personelu medycznego, licząc na obiektywny i pozytywny reportaż z takiego, w końcu niecodziennego wydarzenia. A relacja mogłaby być budująca i obecnie bardzo potrzebna, bo tak udanego i znakomicie zorganizowanego przez aktualną jeszcze Dyrekcję i zaprzyjaźnioną z Nią firmę kateringową oraz AKTYW ZWIĄZKOWY, sobotniego wypoczynku personelu nie spotyka się często. A raczej w ogóle nie. A było integracyjnie, wesoło, spontanicznie i kulturalnie. Świeże powietrze, słońce, piękne jezioro, las, gry i zabawy towarzyskie, oraz ogólne, tak teraz niezbędne zbliżenie między ludźmi. A zawartość przygotowanych piknikowych koszyków mogła zaświadczyć, że kraj, mimo suszy i opinii politycznych malkontentów nie jest w ruinie a produkcja wielu gałęzi naszego rodzimego przemysłu temu zdecydowanie zaprzecza. Spirytusowego i browarniczego zwłaszcza. W związku z tym i na tej bazie piknikowa działalność kulturalno-rozrywkowa też się bujnie rozwinęła. Szkoda, że nikt z przedstawicieli Redakcji tego nie widział, bo byłoby o czym pisać, potwierdzając, że środowisko medyczne kultywuje i zna tradycje narodowych zabaw, oraz polskiej literatury i wiekowej spuścizny kulturowej kraju. Otóż na przykład jeden doktor pulmonolog spontanicznie jako krasnoludek (nawet
czapeczkę czerwoną założył) zaczął wabić do lasu jedną panią doktor internistkę, jako niby Czerwonego Kapturka, że w ramach piknikowego teatrzyku będą robili próbę bajki plenerowej na wieczorne ognisko. Ktoś by się pewnie wymądrzał, że w oryginale tych krasnoludków było siedmiu i że nie Czerwony Kapturek tylko Królewna Śnieżka i że to jakby nie ta bajka, ale należy wziąć pod uwagę redukcje personalne w służbie zdrowia. W końcu bajka bajką, a realia realiami, bo zebrać teraz naraz siedmiu krasnoludków wśród personelu to mrzonka a nie bajka. Ale to nieważne, bo pani doktor nie dała się długo wabić i oboje oddalili się w knieję, ale inny doktor, laryngolog – aktualny kolejny narzeczony tejże pani doktor, postanowił w tej bajce obsadzić równolegle rolę Babci i Wilka i poleciał za nimi zabierając z sobą, nie wiedzieć czemu – łopatę. Bardzo krótko trwała ta próba, co mogłoby świadczyć o talencie artystycznym wykonawców, ale musiała być intensywna, bo pulmonolog-krasnoludek wrócił zdyszany i jakby lekko przybity. I to w paru miejscach. No cóż, nie pierwszy raz w tym kraju zwykła łopata staje na drodze prawdziwej sztuce. Ale próbować trzeba, bo łopata zawsze była, jest i będzie a sztuka niekoniecznie, bo coraz więcej nas bardziej do łopaty niż do sztuki.

W trakcie piknikowych atrakcji odbył się też spontaniczny pokaz ratownictwa medycznego po tym, gdy jeden doktor ginekolog zapowiedział wykonanie specjalnie dla pań skoku z pomostu do wody z podwójnym saltem i równoległą śrubą. Wyszło mu tak pół na pół – pół na pomost, pół na płask do wody, do tego z podwójnym okrakiem i mimowolnym wkrętem zamiast śruby. Gorzej, że on sam nie chciał wyjść. Od razu spontanicznie powstały zespół ratowniczy
wydobył go z żywiołu, kompresorkiem samochodowym wypompowano mu z organizmu wodę pół na pół z „Żytnią” i pokaz zrobił wrażenie, udowadniając profesjonalne przygotowanie uczestników do działania w każdym nagłym przypadku, w tym akurat po późniejszej reanimacji gwarantującym także dalszą personalną obsadę oddziału ginekologicznego naszego szpitala. Były też znane, codzienne rozgrywki parasportowe dla wszystkich – gra w „DWA OGNIE” a raczej „WZIĘTY W DWA OGNIE”, lub „W ZBIJANEGO”, dla okulistów „W SIATKÓWKĘ”, dla administracji szpitala „TURNIEJ NA SKAKANCE” ze stanowiska na stanowisko i „W CHOWANEGO”. Inne rozrywki też były i ogólnie piknik był udany bardzo. Po zachodzie zapłonęło wieczorne ognisko – sam Dyrektor ogień podłożył, były brawa, był podniosły nastrój i poczucie zawodowej wspólnoty. Niektórzy tradycyjnie przez ogień chcieli skakać, ale to już się nie udało, bo ogień był za duży. Dwanaście sekcji strażackich potem to gasiło, bo las był spory. Na szczęście nie sprywatyzowany, tylko państwowy i to potwierdza zasadność pytania w referendum, bo dzięki temu szpital nie był finansowo za gaszenie obciążony, bo też jeszcze jest państwowy.

Najważniejsze, że piknik się udał znakomicie potwierdzając fakt, że mimo medialnej nagonki na nasz zawód, środowisko medyczne nie jest podzielone, pazerne, potrafi się konsolidować, współpracować i bawić. I bardzo żałujemy, że nikt z Redakcji nie wziął udziału w tej naszej, tak potrzebnej i utrwalającej jedność personelu, imprezie.

Dyrekcja, Związki Zawodowe
i pozostały personel

 

z up. Irosław Szymański