Świat łączony: malowany i fotografowany
Z Anną Serafinowicz-Kuszneruk, dentystką, ortodontką, pasjonatką malowania i fotografowania, rozmawia Anna Augustowska.
- Dentystka specjalizująca się w ortodoncji, fotografka z dyplomem z malarstwa. Jak wytłumaczyć ten – przyznam – niespotykany zestaw?
Powinnam zacząć od fotografii, bo wychowałam się w domu, w którym była w pełni wyposażona ciemnia fotograficzna, a wielkimi pasjonatami robienia zdjęć byli mój Tata i sporo ode mnie starszy brat. I to on był moim pierwszym nauczycielem, który pokazał mi, jak obsługiwać aparat fotograficzny, jak kadrować itd.
Moja przygoda z fotografią, a także z malarstwem, bo malowała moja Mama, rozpoczęła się w dzieciństwie. Nie zapomnę wspaniałych chwil spędzonych z bratem w ciemni przy wywoływaniu zdjęć. Lubiłam też patrzeć, jak Mama maluje, co sprawiło, że nie tylko ja, lecz także moja siostra zaczęłyśmy ją naśladować i robimy to do dziś. Brat cioteczny ukończył ASP w Warszawie. Chyba geny?
- Ale geny nie zaprowadziły Panią na weterynarię…
Tata pewnie bardzo by się cieszył z takiego wyboru. Był weterynarzem w Janowie Podlaskim. Często wzywano go do stadniny, gdzie konsultował różne przypadki, a ja dzięki temu od dziecka jeździłam konno. Po maturze wybrałam jednak stomatologię, którą studiowałam na lubelskiej Akademii Medycznej, i od 40 lat ta profesja jest mi niezmiennie najbliższa. Gdybym miała jeszcze raz wybierać, nie zmieniłabym zdania.
- Tym bardziej że w pewnym sensie to dzięki stomatologii ukończyła Pani też studia z malarstwa…
To prawda. Przygotowując się do egzaminu specjalizacyjnego ze stomatologii ogólnej, poznałam dentystkę i malarkę Izabellę Edeńską. Nasza przyjaźń stała się dla mnie bezpośrednią inspiracją, aby po latach przerwy wrócić do malowania. Iza zapisała mnie na warsztaty akwareli w Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych w Lublinie. Tam z kolei poznałam pozytywnie zakręconych ludzi. Namówili mnie oni na studia podyplomowe z malarstwa, które ukończyłam na UMCS-ie z wynikiem bardzo dobrym.
Wcześniej, jeszcze przed studiami, poznawałam tajniki pisania ikon w pracowni Anny Syty. To były niezwykłe zajęcia, przy nastrojowej, starocerkiewnej muzyce, w kontakcie z ponadczasowym pięknem ikon, które uduchowia, uszlachetnia i pozwala się wyciszyć.
Na marginesie: zauważyłam, że każda z postaci na ikonach wykonanych w pracowni przez uczestników warsztatów miała inny wyraz twarzy, pomimo że wzór, którym się posługiwaliśmy, od wieków jest ustalony i ten sam. Moja miłość do pisania ikon sprawiła, że na studiach z malarstwa wykonałam obraz na desce techniką ikony. Była to interpretacja La danse Alfosa Muchy, którego twórczością jestem od zawsze zafascynowana, jak i całą secesją.
- Ulubiony temat? Technika malowania?
Mój malarski warsztat obejmuje różne techniki: akwarele, olej, akryl i temperę. Temat? Zdecydowanie pejzaż.
- A fotografia? Po latach ponownie wróciła do kręgu Pani pasji?
Przygodę z fotografią zaczęłam pod kierunkiem Dariusza Hankiewicza, a Jola i Krzysztof Wałeccy, lekarze z LIL, zabierali mnie do Radzynia Podlaskiego na spotkania Radzyńskiego Klubu Fotograficznego „Klatka”. Fantastycznie wspominam zorganizowany przez nas plener fotograficzny, na który Darek zaprosił fotografów ze Śląska, a mentorem był Krzysztof Każdy, kto poznał Ślązaków, wie, jaki to sympatyczny naród, otwarty i szczery. Od nich uczyłam się innego spojrzenia na otaczający świat. Nie zapomnę, jak w trakcie tego pleneru jeden z kolegów, leżąc z brodą w trawie, fotografował kapliczkę. A koleżanka ułożyła na trawie swe rude włosy, zdjęła buty i pozowała nam do zdjęć. Uwielbiam poznawać nowych ludzi i to coś, co powstaje w międzyczasie, w trakcie spotkań, rozmów i uśmiechów.
- Należy Pani do osób, które corocznie biorą udział w plenerach fotograficznych organizowanych przez Komisję Kultury LIL?
Od 10 lat uczestniczę w tych plenerach, na których co roku kto inny jest mentorem i co roku uczymy się czegoś nowego. Na ostatnim plenerze jesienią 2024 r. był to Chries Niedenthal. Niezwykłe spotkanie, tak jak wszystkie poprzednie, bezcenne, inspirujące i pobudzające naszą kreatywność. Dzisiaj nie wyobrażam sobie jesieni bez kazimierskich warsztatów.
- Czym są dla Pani te pozazawodowe pasje?
Fotografia i malarstwo to dostrzeganie barwy, faktury i formy w rzeczach, które nas otaczają. Uczą skupiania na ulotnych momentach życia. Dzięki fotografii możemy oszukać czas i podróżować w nim bez ograniczeń. Któż nie lubi oglądać starych fotografii, które przenoszą w inne wymiary czasoprzestrzeni? W malarstwie przekształcamy rzeczywistość, spełniając swoje marzenia zależnie od naszego nastroju. Jeśli jesteśmy przygnębieni, obraz będzie ponury, pełen ciemnych barw i połamanych drzew. Gdy wypełnia nas radość, barwy będą żywe, a pozytywna energia wypełni płótno.
W grudniu byłam na wigilii Konfraterni Kazimierzowskiej, do której przystąpiłam, gdy dostałam pędzel na uroczystym przyjęciu w stylu lat 20.-30. To wspaniali ludzie, zafascynowani Kazimierzem Dolnym. Uczestniczyłam z nimi w niezapomnianych plenerach w Białowieży, podglądając żubry i malując przepiękną dziką przyrodę.
Ostatniej wiosny byłam na plenerze w Tykocinie, zorganizowanym przez Podlaską Izbę Lekarską. Fotografowanie ludzi, architektury i bocianów to był trzydniowy detoks od wszystkich problemów dnia codziennego. Z niecierpliwością czekamy na wystawę, która ma się odbyć na początku 2025 r.
Naukowcy udowodnili, że zarówno tworzenie, jak i obserwowanie sztuki pobudza w mózgu obszar odpowiedzialny za odczuwanie przyjemności. Uwalniają się wtedy endorfiny i zwiększa gotowość do rozwiązywania problemów, sprzyja to też twórczemu myśleniu. Bardzo polecam wszystkim taką aktywność.
- Nie możemy pominąć jeszcze jednej Pani pasji – podróży.
Podróże są dla mnie nie tylko wielką radością z poznawania nowych miejsc, lecz także inspiracją do fotografowania i malowania. Pokazałam to na indywidualnej wystawie Obrazy świata w 2022 r. w Galerii Sztuki Nieprofesjonalnej „U lekarzy” w LIL. Zaprezentowałam tam zdjęcia, które robiłam, a także obrazy, które namalowałam po powrocie m.in. z rejsu po Nilu, z Florencji, Chin, Birmy, Tunezji i Tajlandii. Bardzo cenię sobie zdjęcie, które zrobiłam na planie filmowym w Hollywood. Udało mi się wtedy uchwycić moment, w którym aktor, a raczej kaskader skacze z płonącego budynku.
Fotorelacje z tej wystawy, a także z dwóch innych, na których zaprezentowano prace Anny Serafinowicz-Kuszneruk oraz Izabelli Edeńskiej, można obejrzeć na stronie internetowej Komisji Kultury LIL.