Szpital. Instrukcja obsługi
Co robi w szpitalu lekarz naczelny, a co honorowy? Jak prowadzić dziennik użycia kobiet do karmienia? Co zrobić, by ograniczyć natłok chorych? Jak oszacować wielkość planowanej lecznicy i jak ją urządzić? Odpowiedzi znajdziemy w publikacjach, które już niemal dwieście lat temu poświęcano usprawnieniu ówczesnej ochrony zdrowia.
Okazuje się, że w 1920 r. można było wejść do polskiej księgarni i kupić publikację wziętego wówczas architekta, który wyjaśniał krok po kroku, jak zbudować… szpital. Co ciekawe, część wskazówek w książce inżyniera Felicjana Rakiewicza pokrywa się z tymi, które 90 lat wcześniej sformułował polski lekarz przygotowujący dla władz carskich funkcjonalny projekt wzorcowej placówki medycznej.
U stóp tronu
W magazynie Biblioteki Narodowej leży ponad 260-stronicowa książka, którą otwierają dwie autorskie dedykacje. Jedna drukowana, skierowana do zleceniodawcy Antoniego hrabiego Sumińskiego, ówczesnego prezesa Rady Ogólnej Dozorczej Szpitalów w Królestwie Polskim. Druga, odręczna, wypisana ozdobnym pismem, składa tekst u stóp Cesarsko Królewskiej Mości, Najjaśniejszego Mikołaja I, Cesarza Wszech Rossyi, Króla Polski.
Jest koniec sierpnia 1830 r., za trzy miesiące wybuchnie powstanie listopadowe. Polski lekarz Adam Antoni Rudnicki własnym nakładem publikuje i składa u stóp cara Projekt organizacyi szpitalów cywilnych w Królestwie Polskim, a mianowicie w mieście stołecznym Warszawie.
O doktorze Rudnickim, który wyprzedzał swoje czasy i walczył z fuszerstwem w medycynie, można było przeczytać w poprzednim numerze „Medicusa”, ale wracamy do niego, bo szpitalny projekt doktora zasługuje na większą uwagę.
W czerwcu 1830 r. 45-letni wówczas Rudnicki, doktor medycyny i chirurgii, profesor okulistyki, dentystyki i chirurgii teoretyczno-praktycznej, był wśród carskich urzędników i lekarzy, którzy zwiedzali warszawskie szpitale cywilne. W efekcie dostał zlecenie na napisanie projektu modelowej placówki szpitalnej, która by odpowiadała potrzebom społecznym i ówczesnej medycyny.
Grzecznie i łagodnie
„Osoby lekarskie i użyte do posługi powinny zachować ścisłe milczenie, co się dotyczy stanu zdrowia pacjentów. Pracownicy szpitala ogólnego i osoby pielęgnujące sieroty we wszystkich zdarzeniach mają się obchodzić grzecznie i łagodnie” – czytamy w projekcie doktora, który 195 lat temu! pomyślał nawet o takim aspekcie funkcjonowania cywilnej lecznicy.
Dzięki jego drobiazgowemu dokumentowi poznajemy XIX-wieczną hierarchię szpitalną. Na jej szczycie stał lekarz naczelny, który jeśli był szpitalnym carem i królem, to był carem i królem bardzo zajętym.
„Obowiązkiem Naczelnego Lekarza Szpitala jest: sumienne, ludzkie i łagodne obchodzenie się z chorymi, bez względu na tychże urodzenie i stan” – tak Rudnicki zaczyna „Instrukcję dla lekarzy na czele szpitalów publicznych ustanowionych”.
Z 21 punktów instrukcji wynika, że lekarz naczelny podczas wizyt na salach chorych miał przy sobie pomocnika, który w karcie wizytowej – jak wówczas nazywano dokumentację medyczną pacjenta – zapisywał ordynowane leki i pokarmy. Każdą ważną operację naczelny miał omawiać z pozostałymi lekarzami pracującymi w szpitalu i przeprowadzić ją w ich obecności. W razie śmierci pacjenta, który zmarł na nierozpoznaną chorobę, lub gdy zawiodły wszelkie znane sposoby leczenia, to lekarz naczelny przeprowadzał sekcję.
On dozorował nawet czystość szpitalnej kuchni i pracę apteki. Od jego decyzji zależało wyposażenie placówki, gdyż wskazywał niezbędne narzędzia, „machiny” czy „rekwizyta”, np. opatrunki. Przed użyciem wszystkie oglądał.
Obowiązki naczelnego lekarza to także „należyte rozgatunkowanie chorych”, zgodnie z rozpoznaniem, płcią i stanem. W myśl instrukcji musiał sprawdzać, czy kobiety „obłąkane na umyśle” przyjmowane do szpitala nie są w ciąży. Oceniał i dbał o zdrowie kobiet przyjmowanych do szpitala na mamki. „Rewidował” te, które odbierały noworodki, by wychować je na wsi, bo musiały być one „wolne od chorób zaraźliwych”.
Czy zupa nie była za tłusta?
Niżej w hierarchii stali lekarze honorowi – tacy, którzy „do trzech lat pracowali ciągle i gorliwie z nadzieją na posadę lub nagrodę” oraz lekarze płatni. Honorowi i płatni pełnili obowiązki lekarzy oddziałowych.
Jeszcze niżej niż oni byli asystenci na stałe przydzielani do pomocy danemu lekarzowi. Spędzali najwięcej czasu z chorymi, to oni wskazywali nowym salę i łóżko. Do ich obowiązków należało przygotowanie sprzętów i sali do operacji. Dozorowali narzędzia chirurgiczne, czyścili je, szlifowali, polerowali, ostrzyli. Pełnili 24-godzinne dyżury, mieli mieszkać na terenie szpitala lub w sąsiedztwie. Codziennie, przed poranną wizytą, dostarczali lekarzowi naczelnemu wykazy przyjętych chorych i zmarłych. Prowadzili karty wizytowe pacjentów, karty umieszczane przy łóżkach, odpowiadali za widoczną z daleka numerację sal i łóżek. Nadzorowali pracę: praktykantów, posługaczy i sióstr zakonnych, dbając o czystość w salach, wietrzenie, zmianę pościeli. I przede wszystkim sprawdzali wykonywanie zaleceń
lekarzy: leki, dieta, zabiegi. Sami podawali chorym opiata, merkurialia, środki purgujące i womitujące. Musieli też dopilnować, by dezynfekowano w ługu, occie lub odczynie chlorku wapnia rzeczy po chorych na gorączkę zgniłą, suchoty oraz wenerycznych, świerzbowatych i z wodowstrętem. Na zlecenie lekarzy oceniali krew, mocz, kał czy wyrzut z piersi chorych.
Co ciekawe, z projektu doktora Rudnickiego wynika, że asystenci próbowali posiłków przygotowywanych dla pacjentów, sprawdzając, czy „rosół nie jest za tłusty, mięso niecuchnące, a chleb dobrze wypieczony i niegorzki”.
Nadzór nad czystością i utrzymaniem szpitala pełnił inspektor. Był odpowiedzialny za: stan budynku, porządek na podwórzu (np. by zwierzęta dostarczane do kuchni nie były tam zarzynane i ich wnętrzności nie leżały w pobliżu), wywóz nieczystości. Nadzorował pracę posługaczy, stróżów i parobków, a nawet szpitalne mamki. Do jego obowiązków należało dbanie, by każda kobieta do karmienia miała tylko jedno dziecko, a dzieciom karmionym piersią nie dawano smoczków. Kontrolował codzienne kąpiele dzieci i ich czystość – nadzorował inspektor. Podobnie jak mycie i wietrzenie łóżek czy palenie słomy z sienników po wenerycznych oraz świerzbowatych.
Architekt od szpitali
Szpital trzeba stawiać „zewnątrz miasta, na otwartym, nieco wzniesionym i suchym miejscu, w bliskości czystej i bieżącej wody, a w oddaleniu od bagien i wód stojących”, by zapobiegać „wyradzania się szkorbutu i zgniłej gorączki”. I te skromne zalecenia z 1830 r. okazały się być ponadczasowe.
Niemal sto lat później, w 1920 roku, inżynier architekt Felicjan Rakiewicz w wydanych przez Ministerstwo Zdrowia Publicznego Zasadach budowy szpitali. Podręcznik popularny zalecał wybór gruntu suchego i przepuszczalnego, z dala od błot i bagien. Odradzał kotliny, sugerował nasłonecznione wzniesienia.
Mimo upływu lat, na początku XX w. szpitale były organizmami, które nadal łączyły leczenie pacjentów z produkcją żywności, obsługą chorych i były miejscem pracy wielu osób. W programie użytkowym typowego szpitala prowincjonalnego na 20 łóżek architekt przewidywał: dwie sale dla chorych wewnętrznie i chirurgicznie, dwa pokoje dla chorych zakaźnych, izolatory chorych umysłowo i zakaźnie oraz oddział ginekologiczny, salkę operacyjną, porodową, pokój sterylizacji i gabinet lekarza, a oprócz tego pomieszczenia gospodarcze. I mieszkalne. Na liście były kuchnia, pralnia, pokoje dla służby, kucharek, praczek, dozorcy oraz pielęgniarzy. Składy zapasów kuchennych, opałowych, bielizny, ubrań chorych. Musiał być też oddzielny budynek trupiarni z salką sekcyjną i kapliczką. Oprócz tego ówczesny szpital potrzebował stajni, wozowni, drwalki, składzików i własnej studni oraz systemu asenizacji. Szpitalna studnia i jej wydajność była kluczową sprawą, architekt szacował, że dzienne zużycie wody na jednego chorego powinno wynosić minimum 200 l – od mycia przez jedzenie, jego produkcję po pralnię i użytek personelu (dziś zużycie wody w gospodarstwie domowym na osobę szacuje się na 40 l dziennie).
W sąsiedztwie szpitala wymagał ogródka spacerowego, warzywnego i owocowego. Sugerował też budowę jednej lub dwóch werand.
Ćwierć wieku szacunków
Nic dziwnego, że Rakiewicz, jak i inni autorzy zajmujący się problemem szpitalnictwa mówili wprost: mały szpital jest droższy niż duży. W podręczniku proponuje więc też program prowincjonalnego szpitala na 60 łóżek, zastrzegając, że przed decyzją o budowie lecznicy niezbędna jest analiza demograficzna danego terenu i oszacowanie, jak ludność rokuje na najbliższe 25-30 lat.
Przedwojenny architekt Felicjan Rakiewicz był praktykiem. Jego ojciec – też architekt – i on specjalizowali się w budownictwie dla ochrony zdrowia. Niektóre z realizacji przetrwały do dziś i nadal służą planowanemu przeznaczeniu, jak choćby Ośrodek Pomocy Społecznej w Górze Kalwarii. Stacja dializ praskiego szpitala w Warszawie znajduje się w dawnej mordze, czyli kostnicy, którą zaprojektował dla Szpitala Przemienienia Pańskiego.
Rodzina architekta była znana z uwagi na projekty ojca oraz talent matki Aleksandry, która była aktorką konkurującą z powodzeniem z Heleną Modrzejewską. Kariera zapowiadała się świetnie, jednak obowiązki domowe – Felicjan, który urodził się w 1870 r. był jednym z jej trzynaściorga dzieci – ją przerwały. Zostały prasowe recenzje wychwalające kunszt aktorski i olśniewającą urodę.
Oczywiście nie tylko Rudnicki i Rakiewicz zajmowali się teorią szpitalnictwa. Architekt zamieścił w swoim podręczniku wykaz prac dotyczących szpitali i ich budowy, a napisanych przez polskich autorów między 1887 a 1918 r. Jest ich blisko 70. U Rudnickiego znajdziemy równie bogatą bibliografię także zagraniczną.
A po co te szpitale?
„Można powiedzieć, że ideałem sali operacyjnej byłaby dęta kula szklana, bo i światło dostęp miałoby zupełny, i ściany kuli najłatwiej i najdokładniej oczyścić by się dały i otwór dla spływu wody u dołu geometryczne znalazłby miejsce. Wszystkie nowe sale operacyjne do tego ideału są po części zbliżone. Ściany i sufit sali operacyjnej muszą być zupełnie gładkie, gipsem wyłożone i oszlifowane, albo dobrze olejną farbą pociągnięte. Wszystkie kąty wygładzone, zaokrąglone, aby prądy powietrzne się nie zatrzymywały, a zanieczyszczenia nie miały gdzie osiadać” – tłumaczył zebranym doktor Zygmunt Kramsztyk, który w 1892 r. miał publiczny odczyt O znaczeniu szpitali. Tekst ukazał się też drukiem.
Dla lublinian nazwisko Kramsztyk może brzmieć znajomo, bratanek lekarza Roman był malarzem i w latach 30. ubiegłego wieku portretował Józefa Czechowicza. Często powielane prace przedstawiające młodego poetę znamy jedynie z reprodukcji.
Janka Kowalska
Korzystałam z informacji w „Przeglądzie Piaseczyńskim” i na portalu Fundacji „Warszawa1939.pl”.