Czas najwyższej jakości
z prof. dr. hab. n. med. Andrzejem Dropem, JM Rektorem Lubelskiego Uniwersytetu Medycznego, rozmawia Marek Stankiewicz
- Panie Rektorze, porozmawiamy szczerze o medycynie?
– No jasne!
- Również o jej szansach, zagrożeniach i ostrych zakrętach?
– Tylko w szczerej rozmowie można cokolwiek sobie wyjaśnić.
- Minister Radziwiłł zapowiada zwiększenie limitów dla młodzieży studiującej medycynę w języku polskim. Wicepremier Gowin rozważa zaś odpracowanie kosztów studiów lekarskich. Czy te plany wydają się Panu zasadne i roztropne?
– Plany ministra Radziwiłła są nie tylko zasadne, ale urzeczywistniają nasze długoletnie starania o zwiększenie limitu przyjęć na studia. Dotychczas były one bezskuteczne. Na jednego mieszkańca Polski przypada najmniej lekarzy w całej Unii. Im szybciej zabierzemy się za nadrabianie tego niedostatku, tym lepiej. Natomiast nie wyobrażam sobie, aby nasi absolwenci mieli za studia zapłacić lub w inny sposób zrekompensować ich koszty. Byłoby to zresztą niezgodne z unijną zasadą wolności przemieszczania się, osiedlania i podejmowania pracy w wyuczonym zawodzie.
- Wiceminister Jarosław Pinkas chce utworzyć wydział lekarski w Uczelni Łazarskiego w Warszawie. Czy można studiować medycynę poza murami uniwersytetów medycznych?
– Uważam, że uniwersytety medyczne ze swoją długoletnią tradycją, sławami naukowymi i kadrą dydaktyczną są najbardziej właściwym miejscem. Powstały już wprawdzie nowe wydziały lekarskie w Rzeszowie, Kielcach i Zielonej Górze, za chwilę medycynę będzie można studiować w Opolu. Chcę zwrócić jednak uwagę, że studia medyczne mają obecnie status studiów praktycznych, a nie ogólnoakademickich. Otworzono tym samym boczny tor edukacji lekarskiej w prywatnych uczelniach bez należytej infrastruktury, niezbędnej w procesie nauczania przeddyplomowego. Takie wirtualne nauczanie np. anatomii może okazać się groźne w skutkach, co ostatnio dostrzeżono u brytyjskich chirurgów, którym brakuje biegłości manualnej.
- Polska młodzież gremialnie garnie się do zawodu lekarza. Ale czy wszyscy się mentalnie doń nadają? Jak odróżnić ziarno od plew?
– Niestety, nie ma takiej recepty. Kiedyś były to testy i rozmowy kwalifikacyjne, dziś o przyjęciu na studia decydują oceny punktowe z matury. Czy to dobrze? I tak, i nie. Ciągle mam w pamięci naszą absolwentkę, której kiedyś do przyjęcia na studia
zabrakło dwóch punktów. Skończyła płatne studia i z powodzeniem praktykuje teraz jako lekarz rodzinny w Salt Lake City. To właśnie u nas powstała pierwsza w Polsce pracownia komunikowania się w medycynie. Chcemy ten odcinek nauczania i wychowania wzmocnić jeszcze bardziej.
- Wieść obiegowa głosi, że władze uniwersytetu wyciągając rękę po pieniądze do studentów z Tajwanu czy USA, stawiają szlaban polskim maturzystom…
– To kompletna bzdura! Utarł się fałszywy pogląd, że zagraniczny student zajmuje komuś miejsce w uczelni. Przecież oni mają swoje domy akademickie. Przeznaczyliśmy ponad cztery miliony złotych na poprawę warunków bytowania w „akademikach” dla polskiej młodzieży. Kształcenie cudzoziemców to także nowe źródło naszego prestiżu. Nasi zagraniczni absolwenci to ambasadorzy Lublina gdzieś w szerokim świecie. Przypomnę, że amerykański komitet ds. zagranicznych uczelni medycznych docenił polskie medyczne szkoły wyższe za spełnianie najwyższych standardów i podtrzymał – do jesieni 2017 roku – pozytywną ocenę poziomu i warunków kształcenia, uzyskaną przez nie w roku 2011. Dzięki tej decyzji studenci z USA będą mogli studiować na naszych uczelniach, ubiegać się o dofinansowanie nauki z federalnego programu kredytowego, a po zakończeniu edukacji przystępować do państwowego egzaminu lekarskiego w Stanach Zjednoczonych, na takich samych zasadach, jak osoby kończące studia na uczelniach amerykańskich.
- Zatem gratulacje!
– Mamy przecież akredytację na stan Nowy Jork i Kalifornię. Kosztowało nas to tydzień bezsenności i niepewności. Ale powiodło się. To dzieło wielu ludzi. Możemy być dumni i spokojnie przeć do przodu.
- Co jest zatem największym utrapieniem polskiego szkolnictwa medycznego?
– Rozmaitych trudności nie upatrywałbym w kategoriach utrapienia. Nasza uczelnia dobrze radzi sobie ze wszystkim. Towarzyszy nam 65 lat doświadczenia w akademickim nauczaniu medycyny w Lublinie. Nasi absolwenci stomatologii zdali ostatnio Lekarski Egzamin Końcowy z pierwszą lokatą w kraju, a lekarze z piątą, toteż im gratuluję. Mamy opracowaną strategię rozwoju uniwersytetu do 2020 roku. Byliśmy przygotowani na zmiany wynikające z likwidacji stażu podyplomowego. Sprostamy również decyzji ministra zdrowia, jeśli staż powróci. Rozwijamy centra edukacyjne ze stanowiskami trenażerowymi i symulatorami komputerowymi. Bez nich nie ma dziś na świecie nowoczesnych ośrodków nauczania medycyny. Nie oznacza to jednak, że nie będziemy ćwiczyć z pacjentami. Tyle tylko, że dziś pacjent ma ustawowe prawo odmowy badania palpacyjnego czy osłuchowego przez całą grupę studencką.
- Patologie nie omijają również uniwersytetów. Jak zbiorowa mądrość naszej Alma Mater radzi sobie z nepotyzmem, korupcją i plagiatami?
– Zapewniam, że w naszym uniwersytecie nie ma już takich jednostek organizacyjnych, gdzie członkowie tej samej rodziny podlegaliby sobie bezpośrednio. Mamy regulamin przeciwdziałania mobbingowi i korupcji uchwalony przez Senat uczelni. O przymykaniu oczu na te zjawiska nie może być mowy. Plagiatorzy na szczęście dotychczas omijali nasze kliniki i laboratoria badawcze.
- Czy jest Pan zadowolony z wkładu lubelskich naukowców w rozwój medycyny?
– Powiem więcej, jestem z nich dumny. Z lubelskiej Alma Mater wywodzi się aż sześciu konsultantów krajowych, pięćdziesięciu sześciu wojewódzkich i wiceprezes Polskiej Akademii Nauk, prezesi krajowych i europejskich towarzystw naukowych, europejscy koordynatorzy programów naukowych. Ich nazwiska i dokonania robią wrażenie w kraju i za granicą. Z lubelskiej farmacji wywodzi się wielu dzisiejszych profesorów w Białymstoku i Gdańsku. W Lublinie prowadzone są jedyne w kraju studia biomedyczne, na których wykładają gościnnie profesorowie z Louvain i Turku. W ośrodku medycyny doświadczalnej mamy jedyny w Polsce siedmioteslowy aparat do badania zwierząt. Chcemy, aby w przyszłości lokomotywą postępu naukowego stał się oddany niedawno do użytku wspomniany ośrodek medycyny doświadczalnej. Mamy również ambitny plan utworzenia regionalnego centrum genetyki i biologii molekularnej.
- Lubelska Alma Mater to również kliniki o najwyższym poziomie referencyjnym. Czy uczelni nie przydałaby się dodatkowa baza łóżkowa, której przecież w Lublinie nie brakuje?
– Nie wykluczam również takiego scenariusza. Nasza baza jest w miarę wystarczająca, ale wymaga nieustannego unowocześniania. A na to potrzebne są miliony i przy ubieganiu się o środki unijne co najmniej 15-procentowy wkład własny. W skali kraju nie odpowiada nam rola ubogiego krewnego na wschodniej rubieży Europy. Prawie dziesięć lat czekaliśmy na decyzję w sprawie rozbudowy naszej bazy klinicznej szpitala przy ul. Staszica. Strumień pieniędzy inwestycyjnych wówczas płynął wartko, ale nigdy jakoś przez Lublin. Stomatologia również zasługuje na nowoczesny obiekt.
- Panie Rektorze, czy łatwo przychodzi Panu zachować stoicki spokój wobec chaosu i kryzysu organizacyjnego wokół Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej?
– Od zawsze powiadam, że jestem za silną i skuteczną onkologią, a nie za nowym szpitalem wieloprofilowym przy Jaczewskiego, który np. prostuje skrzywione przegrody nosowe. Tymczasem pacjentów w stanie terminalnym przywozi się do Szpitalnego Oddziału Ratunkowego SPSK nr 4 przy ul. Jaczewskiego oraz al. Kraśnickiej. Tak dalej być nie może. Gdzieś zapomniano o logistyce. Jesteśmy otwarci i gotowi na współpracę. W nowym budynku centrum powstanie ogromny blok sal wykładowych. Uważam, że COZL będzie musiało skupić się na leczeniu, a uczelnia będzie uczyć. Bo uniwersytet musi mieć akademicką onkologię. Koniec. Kropka.
- Co jest dla Pana największym wyzwaniem na kolejną kadencję?
– Lubelski Uniwersytet Medyczny to dziś piętnaście kierunków kształcenia. Dwa wydziały lekarskie: jeden ze stomatologią, drugi z oddziałem anglojęzycznym. Ponadto Wydział Farmaceutyczny z analityką medyczną i Wydział Nauk o Zdrowiu, jeszcze do niedawna pielęgniarski, którego historia sięga lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Od kiedy w 2012 roku zostałem rektorem moim credo pozostaje niezmiennie troska o jakość kształcenia, wychowania, leczenia oraz kondycję jednostek naukowo-badawczych. Jestem przekonany, że to właśnie jakość zapewni naszym absolwentom konkurencyjność, z którą ambitny lekarz musi się dziś liczyć i zmierzyć, aby sięgnąć po zawodowy sukces. Chcę i będę sprzyjał zdrowym zasadom partnerstwa w medycynie, wzajemnemu zrozumieniu i dążeniu do celu dla dobra chorego.