Pszczoły mają charakter
z Michałem Kozakowskim, lekarzem dentystą, pszczelarzem i zapalonym żeglarzem, rozmawia Anna Augustowska
- Pszczoły to….
– …to moja coraz większa fascynacja. I stale rosnący podziw a także respekt dla tej absolutnie wspaniale działającej społeczności. Pszczoły, ich życie, organizacja, hierarchia i porządek, w jakim działają – to coś, co podziwiam z każdym rokiem mocniej. Mimo że wychowywałem się w bliskości uli, to dopiero odkąd sam zacząłem zajmować się pasieką (dodam od razu, że wspólnie z siostrą Anią) – zrozumiałem, w jak wspaniały i wciąż mało znany wkraczam świat.
- Ten pszczeli świat w pewnym sensie trochę spadł Panu na głowę.
– W pewnym sensie, bo tak naprawdę to spadek po moim ukochanym dziadku Tadeuszu (taty mojego taty). Dziadek był stolarzem, do późnego wieku pracował wykonując ludziom meble, kładąc dachy i podłogi. Był ceniony i zawsze bardzo zajęty. Kiedy skończył dobrze ponad 80 lat postanowił, że będzie miał ule. Oczywiście sam je zbudował. A później sam się nimi zajmował. Poza tym, jak próbowałem się koło uli kręcić, to skończyło się to wizytą u lekarza i ratowaniem się po użądleniu przed wstrząsem anafilaktycznym… Nie za bardzo więc się wtedy interesowałem pszczołami. Pamiętam tylko, że pierwszą pszczelą rodzinę, którą dziadzio dostał od swojej córki,
na początku umieścił w beczce, bo ule jeszcze nie były gotowe.
- Łatwo zostać pszczelarzem?
– Kiedy 3 lata temu dziadek zmarł, nikt nie miał wątpliwości, że będziemy się pszczołami dalej zajmować, tak, jak robił to on i nie ma mowy o oddawaniu uli, czy ich sprzedaży. Ponieważ w tym czasie zacząłem już samodzielnie pracować – w szpitalu wojskowym w Lublinie, a także otworzyłem własny gabinet w przylegającym do rodzinnej miejscowości ośrodku zdrowia, w oczywisty sposób podjąłem się opieki nad ulami. To dla mnie bardzo ważne, bo byłem związany z dziadziem od najmłodszych lat, był moim wielkim przyjacielem, kimś niezwykle mi bliskim. Jednak szybko się okazało, że same ule i pszczoły, o których zacząłem czytać w Internecie to za mało. Zapisałem się więc do lokalnego koła pszczelarskiego. Nic bowiem nie zastąpi wiedzy, jaką zdobywa się od doświadczonych praktyków.
- A same pszczoły? Czym tak bardzo nas fascynują?
– Oj, trudne pytanie – chyba wszystkim. Są genialnymi architektami – wystarczy popatrzeć na „plastry”, które budują z siatki sklejonych sześciokątów. W dodatku wiedzą, że jedną ściankę trzeba ustawić lekko pod kątem, aby miód się nie wylewał. Chyba każdy, kto to zobaczy, będzie się zastanawiał skąd one to wiedzą! O sposobach komunikacji, jakie mają między sobą można by rozmawiać bez końca – choćby to jak bezbłędnie pszczoły jednej rodziny trafiają do swojego ula, albo to, jak dzielą się swoimi rolami: robotnice, strażniczki, karmicielki… itd.
- Widzę, że to poważna miłość, więc chyba nie ma trudności w godzeniu jej z pracą dentysty?
– Ja nawet jestem przekonany, że praca przy pszczołach pomaga mi w pracy zawodowej. Nic tak przecież nie odstresowuje i nie uczy dystansu, jak kontakt z przyrodą. Poza tym ja bardzo lubię swoją pracę. Co prawda po maturze w klasie biologiczno-chemicznej w II LO im. Zamoyskiego w Lublinie wybierałem się na medycynę i kiedy zabrakło mi kilku punktów zdecydowałem się na stomatologię tylko po to, aby „przeczekać” rok, poprawić maturę i znowu zdawać na wydział
lekarski, to niemal natychmiast zrozumiałem, że już tego nie chcę. Stomatologia niespodziewanie okazała się strzałem w dziesiątkę!
Dlatego teraz praca w gabinecie idealnie się łączy z pracą pszczelarza, chociaż tak jak wspominałem, ulami zajmujemy się razem z siostrą, pomaga nam też tata. A poza tym opieka nad pszczołami nie jest aż tak bardzo czasochłonna, choćby dlatego, że przez kilka zimnych miesięcy pszczoły śpią.
- Miód?
– Moje pszczoły – w sześciu ulach mieszka ich ok. 150 tysięcy – produkują głównie miód rzepakowy i miód pozyskiwany z mniszka lekarskiego a także wielokwiatowy. Każdy jest pyszny. Żona używa go do wypieków i mamy też nadzieję, że polubi miodowy smak nasza teraz 10-miesięczna córeczka.
- Dużo się mówi o tym, że bez pszczół ludzkość zginie i że, paradoksalnie, to właśnie ludzie doprowadzają do zagłady tych owadów. Pan się nimi opiekuje, czyli ratuje świat. Można się tak czuć?
– Nie wiem, czy tak się czuję. Po prostu mam ule, o które się troszczę, interesuję się hodowlą pszczół i coraz bardziej chcę więcej o nich wiedzieć. A co do zagłady tych owadów – faktycznie ludzie chcąc zwiększyć wydajność pszczół zaczęli je krzyżować z pszczołami m.in. z Azji a to przyniosło nowe choroby i trudności w ich eliminacji. Poza tym nieodpowiedzialnie stosowane środki ochrony roślin, brak różnorodności upraw, zmniejszenie nieużytków, na których rosły różne miododajne rośliny… to oczywiste powody, które nie sprzyjają pszczołom i nie wolno o nich zapominać. Warto jednak pamiętać, że w Polsce mamy obecnie więcej pszczół niż w 1939 roku. Nie jest chyba więc tak źle.
- Prosił Pan, aby koniecznie wspomnieć o jeszcze jednej pańskiej pasji – o żeglarstwie.
– Żeglarstwem zaraziłem się od mojej serdecznej koleżanki Kasi, która była również moim instruktorem na kursie żeglarskim na Zalewie Zemborzyckim. Po zrobieniu patentu wypłynąłem na szersze wody, zacząłem żeglować na Mazurach i w Chorwacji. Ponadto brałem udział w regatach lekarzy na Mazurach. Żeglarstwo daje mi poczucie wolności, kontakt z przyrodą i możliwość poznawania wspaniałych ludzi.