Nauka na błędach nie boli
Nie lubimy rozmawiać o błędach i zaniedbaniach lekarskich. Bo to ani powód do dumy, ale też nie asumpt do dźwigania grzechów i grzeszków całego środowiska. Iskrzenie pomiędzy lekarzami i pacjentami z roku na rok przybiera na sile. Dostajemy białej gorączki, kiedy telewizja i gazety z pierwszych stron obwiniają nas wszystkich o zaniedbania jednostek. Najtrudniej, jak zwykle, przychodzi nam uderzyć się we własne piersi.
Jeszcze niedawno polskie stacje telewizyjne, rządowe i prywatne, krzyczały z ekranów o zgonie 51-letniego człowieka, który bez pomocy lekarskiej skonał na ulicy niemal dwa kroki od placówki POZ. Innym razem o skrajnie odwodnionej dziewczynce, która zmarła w wskutek biurokratycznej przepychanki na izbie przyjęć. Już nie nadążam za tymi rewelacjami. Nie znam szczegółów tych przykrych zdarzeń, więc ich nie komentuję. Czekam spokojnie i ufnie na skuteczne działania naszych rzeczników odpowiedzialności zawodowej. Tymczasem przyjrzyjmy się, jak z tymi sprawami radzą sobie nasi koledzy po fachu zza Odry i Nysy.
W Niemczech przeprowadza się rocznie około 19 milionów zabiegów lekarskich. Wg danych z portalu polskich lekarzy w Niemczech – www.doktorzy.de – potwierdzonych przez dział prasowy Niemieckiej Izby Lekarskiej w Berlinie, najpotężniejsza niemiecka kasa chorych AOK zarejestrowała w minionym roku 190 tysięcy błędów lekarskich. AOK alarmuje: więcej osób ginie z powodu błędów lekarskich (19 tysięcy osób) niż w wypadkach drogowych (3.357 osób).
Bez zamiatania pod dywan
Wśród przyczyn najczęściej wymienia się infekcje, mylne zastosowanie leków lub pozostawienie materiałów w polu operacyjnym oraz brak poprawy po protezowaniu bioder i kolan, a także nieudanych repozycji złamań podudzia i przedramienia. Trzy czwarte spornych przypadków wystąpiło w szpitalu, reszta w praktykach kasowych (niedergelassene Praxen), czyli coś w rodzaju naszych POZ-ów.
Czy w przypadku podejrzenia błędu lekarskiego pacjent jest osamotniony? Powszechną praktyką od co najmniej 40 lat jest każdorazowo próba polubownego załatwienia sprawy już na poziomie szpitala, gdzie miało miejsce nieszczęśliwe zdarzenie. Zamiatanie pod dywan, zaprzeczanie wszystkiemu, przeinaczanie faktów i majstrowanie przy dokumentacji, nie wchodzi w rachubę. Pacjentowi wręcz umożliwia się złożenie skargi w specjalnej komórce organizacyjnej szpitala tzw. Behandlungsfehler-Management (zarządzanie obsługą błędów). Można również poprosić kasę chorych o wyznaczenie rzeczoznawcy, który nieodpłatnie przyjrzy się sprawie. Co więcej, ministerstwo zdrowia udostępnia swoim mieszkańcom ogólnokrajowe poradnictwo pod bezpłatnym numerem 0800-0117722. Szukanie pomocy i otuchy w bulwarowej prasie jest niepopularne i tylko utrudnia pacjentowi ewentualne zadośćuczynienie.
Lekarze, we własnym interesie, nie wahają się skierować pacjenta do bardziej doświadczonych kolegów, zwłaszcza gdy leczenie przysłowiowo „nie idzie” lub gdy pacjent w lekarzu widziałby bardziej maga i cudotwórcę niż wiernego ucznia Hipokratesa. Rywalizacja zawodowa lekarzy jest zjawiskiem normalnym, ale czasami przybiera postać karykatury, trudnej do zaakceptowania przez pacjentów i ich samych. Pacjent nie jest tam pępkiem świata, ale również nikt nim nie pomiata, jak bezrozumnym konsumentem jedynie słusznej terapii.
Zarządzanie obsługą błędów
Filozofia wczesnego arbitrażu święci tam nieustannie sukcesy. Po pierwsze, lekarz poświęca wiele uwagi, aby uświadomić pacjentowi różnorodne możliwości terapii. Wcale nie znaczy to, że pyta pacjenta, co ma robić. Ale ten wstępny krok ułatwia stronom późniejszy dialog, kiedy pomiędzy nimi zaiskrzy. Dopiero w następnym etapie włączają się starsi lekarze i kierownictwo szpitala.
W niemieckich izbach lekarskich, nie ma pionu sądownictwa zawodowego, które wymierza kary. Niemcy, w przeciwieństwie do Polaków, twierdzą, że od tego są sądy powszechne. Ale ich izbowe komisje orzekające (Gutachterkommissionen) i zespoły rozjemcze (Schlichtungsstellen) dążą do daleko idących
pozasądowych rozstrzygnięć. Można tylko pozazdrościć kompetencji i skuteczności. Procesy te nie kosztują pacjenta ani centa. Niezadowolonym pozostają kosztowne kancelarie adwokackie. Ale tylko co czwarty pacjent korzysta z tej drogi, szukając satysfakcji z domniemanych nieprawidłowości.
Nikt nad Łabą i Renem nie domaga się od regionalnej izby lekarskiej, aby rozprawiła się „z potworami w białych kitlach”, do czego często wzywają nasze rodzime gazety. Odszkodowanie można uzyskać tylko wtedy, gdy pacjent w wyniku niepowodzenia doznał uszczerbku na zdrowiu. Ale ciężar dowodu spoczywa
na pacjencie. Zatem, musi udowodnić, że szkoda wynikła z naruszenia obowiązków i błędu. Ale już naruszenia zasad leczenia nie traktuje się w kategoriach przyczynowości. Nie można stawiać lekarzowi zarzutu, że mógł zastosować inne postępowanie. Okres przedawnienia postępowań wynosi zazwyczaj trzy lata. Rozżalony pacjent może posiłkować się firmą ubezpieczeniową, która służy mu poradą prawną. Chociaż bez przesady. Ubezpieczyciele, zabezpieczeni gąszczem przypisów zapisanych drobnym drukiem w umowach z pacjentami, wcale nie muszą pomagać w ściganiu roszczeń o odszkodowanie, czy nawet skromne zadośćuczynienie. Często, na otarcie łez, wydają pacjentowi opinię na temat traktowania procedur medycznych, opłacanych przez firmę. A dalej, szukaj wiatru w polu – oto ich pozdrowienie dla rozczarowanych klientów.
Przyszłość jeszcze nas zaboli
Regres w służbie zdrowia nie jest jakimś polskim patentem. Sytuacja w niemieckiej służbie zdrowie pogarsza się. W tej chwili praktykuje tam 357 tysięcy lekarzy. Pomimo to, szacuje się, że do 2020 roku co czwarty lekarz zechce zrezygnować z praktyki. Wg Monitora Lekarskiego, aż 58 procent z nich nie znalazło do tej pory następcy. Brak lekarzy dotknie przede wszystkim wiejskie regiony Niemiec. Co czwarty lekarz w Niemczech jest już po sześćdziesiątce. W tej grupie wiekowej zaledwie 39 procent nie musi się martwić o następcę, który przejmie praktykę. Reszta wciąż nie może znaleźć kupca na swój gabinet. Nic dziwnego, że aż trzy czwarte lekarzy uważa, że przestał być on formą zabezpieczenia na starość. Większość lekarzy, którzy przejdą na emeryturę, wciąż, mimo zachęt do lekarskiej młodzieży w Polsce, nie może znaleźć następcy.
Marek Stankiewicz
Żródła: Bundesministerium für Gesundheit/Bundesärztekammer/Medizinischer Dienst der Krankenkassen/Aktionsbündnis Patientensicherheit
Marek Stankiewicz zdobył I nagrodę i tytuł Dziennikarza Medycznego roku 2016 w kategorii publicystyka prasowa.
Po raz ósmy Stowarzyszenie „Dziennikarze dla Zdrowia” uhonorowało najlepszych dziennikarzy, którzy na co dzień podejmują trud pracy z tematyką zdrowotną. Laureaci wyróżnili się, na przestrzeni 12 miesięcy 2016 r., kreatywnością oraz umiejętnością przekazywania swoim czytelnikom, słuchaczom i widzom nawet najtrudniejszych tematów medycznych. Wręczenie nagród odbyło się 20 stycznia br., podczas dorocznej konferencji noworocznej dla dziennikarzy zgromadzonych wokół Stowarzyszenia „Dziennikarze dla Zdrowia”.