Tenis wyzwala moją energię
z Agatą Wojciuk, dentystką, która właśnie zdobyła tytuł mistrzyni świata lekarzy w tenisie ziemnym, pasjonatką sportu i aktywności fizycznej, rozmawia Anna Augustowska
• Zdobycie tytułu mistrzyni świata lekarzy w tenisie ziemnym wymaga chyba wielu lat treningów. Pewnie od dziecka nie rozstaje się Pani z rakietą tenisową?
– Wprost przeciwnie, przygodę z tenisem ziemnym rozpoczęłam 9 lat temu, czyli stosunkowo niedawno. Ale nie jest tak, że wcześniej siedziałam na przysłowiowej kanapie. Sport był moim żywiołem od zawsze.
W dzieciństwie zdecydowanie wolałam towarzystwo chłopców, z którymi spędzałam czas wspinając się po drzewach, pływając, grając w piłkę nożną (założyliśmy nawet podwórkowy klub piłkarski o fantazyjnej nazwie „Karmen”) i w badmintona. Kiedy skończyłam 10 lat, odkryłam tenis stołowy! Razem z bratem trenowaliśmy na stole z płyty pilśniowej, ustawionej na pustakach. Konstrukcja naszego Taty. Błyskawicznie przyszły sukcesy. Już po roku treningów zdobyłam wicemistrzostwo województwa siedleckiego. Wkrótce w szkole, do której chodziliśmy, zakupiono aż 4 profesjonalne stoły! Grała cała szkoła.
• I tak do dziś – sport jak powietrze?
– Ciągle próbowałam czegoś nowego. Treningi na basenie, aerobik, dance aerobik, windsurfing. Jedynie w okresie liceum i studiów naprawdę dużo się uczyłam i sportu było niewiele. Byłam w klasie biologiczno-chemicznej i moim celem była stomatologia. Innego kierunku studiów w ogóle nie brałam pod uwagę. A kiedy udało mi się tam dostać, to ukończyłam je z pierwszą lokatą.
• Dlaczego stomatologia?
– Geny – moja mama prowadziła gabinet dentystyczny, a ja w zasadzie od 12 roku
życia pomagałam jako pomoc stomatologiczna. Nie tylko uczyłam się zawodu, miałam własne, zarobione pieniądze, ale dobrze się też bawiłam. Praca ciągle daje mi radość. To w zasadzie moja druga największa pasja, obok tenisa.
• Wróćmy więc do tenisa ziemnego. Czy to był przypadek?
– Nie. O tenisie myślałam już dużo wcześniej, ale najpierw był rozwój zawodowy, a potem obowiązki rodzicielskie. Kiedy udało się wygospodarować trochę czasu, zakupiłam rakietę i zaczęłam trenować pod okiem trenera Artura Folwarskiego w Siedlcach. To on wysłał mnie na pierwsze turnieje i przekonywał, że drzemie we mnie jakiś potencjał i mam charakter stworzony do rywalizacji. Rzeczywiście, zawsze miałam dużą odporność na stres i wielkie ambicje. Porażki nigdy mnie nie załamywały, a raczej dawały wielką motywację do jeszcze bardziej intensywnych treningów. Na koncie pojawiały się kolejne sukcesy i zyskałam cudownych fanów w postaci moich najbliższych. Największym z nich jest Tata, który śledzi wszystkie moje wyniki i naprawdę mocno przeżywa sukcesy i porażki. Mąż towarzyszy mi na wielu turniejach, a jako pasjonat kolarstwa, zawsze zabiera ze sobą rower i zwiedza przy okazji okolice.
• Czyli tenis stał się nieodzowną częścią życia?
– Rzeczywiście tak jest. Zabiera mi kawał życia. Gram w ligach ogólnopolskich. Należę do Polskiego Stowarzyszenia Tenisa Lekarskiego PSTL, pod którego egidą rozgrywane są przez cały rok świetne turnieje na bardzo wysokim poziomie. Trzeba podkreślić, że wśród lekarzy jest naprawdę wielu znakomitych tenisistów i polski tenis lekarski jest bardzo wysoko notowany na arenie międzynarodowej.
• Wygrana na mistrzostwach świata – jesienią na Malcie – to było zaskoczenie?
– Trochę tak. Nie byłam w optymalnej formie, jak w poprzednim roku w Czechach, gdzie zdobyłam dwa srebrne medale i jeden brązowy – w tym srebro w kategorii singiel open. Na Maltę pojechałam z kontuzją łokcia i nie miałam wielkich oczekiwań. Ale czasem taki dystans, luz przynosi całkiem niezłe efekty. I udało się! Ten tytuł to w pewnym sensie ukoronowanie moich dotychczasowych wysiłków. Zagrałam już około 150 turniejów i z każdym rokiem jest coraz lepiej, więc szykuję się na kolejne!