Pamiętnik znaleziony w szpitalnej szafce

Opublikowano: 1 września, 2015Wydanie: Medicus (2015) 08-09/20154 min. czytania

(serial prawie codzienny)

 

25 czerwca

Niechcący podsłuchałem rozmowę dwóch pań salowych. Jedna mówiła do drugiej – „Wiesz, ten starszy pacjent na „szóstce” to podobno niegdyś znakomity, sławny pływak! Parokrotny mistrz nawet! Chory, ale wygląda, że nadal chyba w niezłej kondycji!”. A ta druga na to – „Wiem! I chyba przez tą kondycję i z przyzwyczajenia robi te czterdzieści basenów dziennie! A ja mam tą salę!”. Pomyślałem, że ten drugi spod okna musiał być chyba kiedyś niezłym myśliwym, bo załatwienie od dziesięciu do dwunastu kaczek na dobę, to dla niego pikuś. Cóż, przyzwyczajenie drugą naturą człowieka i należy to rozumieć, ale w nocy to trudno, bo bardziej słychać. Całe szczęście, że nam do sali jeszcze jakiegoś dawnego, sławnego wirtuoza skrzypiec nie dołożyli. Podobno muzyka łagodzi obyczaje, ale chyba nie zawsze, bo wyobraziłem sobie wyczyny pływaka i myśliwego, do tego ze skrzypcowym podkładem muzycznym i do tego w nocy! Takiej kakofonii nikt normalny by nie wytrzymał, ale my pewnie musielibyśmy! W końcu to szpital a nie filharmonia. Do filharmonii dużo łatwiej się dostać albo w ogóle można nie pójść, a tu człowieka nawet czasem przywiozą. I nawet na sygnale. I to jest sygnał, że tu trzeba być pokornym, wdzięcznym i cierpliwym. W końcu zdrowie najważniejsze, a nie muzyka.

 

26 czerwca

Po wizycie znów był kapelan. Ostatnio w ogóle chadza jakby częściej, a od paru dni żegna nas tym samym – „DAJ BOŻE ZDROWIE”. Czyżby to była ostatnia możliwość leczenia, jaka w tym szpitalu została? Zaczynam się obawiać.

 

28 czerwca

Wiosna już dawno minęła, ale podobno teraz właśnie kolejną genialną decyzją odgórną będzie się upiększać roślinami ozdobnymi otoczenie szpitala. I dobrze. Jak już nie można tego, co się napsuło ulepszyć, to można przynajmniej spróbować upiększyć. Obsadziło się szpitale swoimi, przyjęli się, to i rośliny też się może przyjmą. A to sadzenie adekwatnie do sytuacji to ja bym widział tak – koło kaplicy mniszki lekarskie, przy okulistyce – jaskry, przy urologii – osiki, przy psychiatrii – rabatki szaleju, koło ginekologii – dziurawce,
obok anestezjologii – dmuchawce, przy księgowości – srebrniki Judasza, przy chirurgii – kwiaty cięte, a wszędzie gdzie się tylko da – pekunie. Tych najbardziej brakuje. Zwłaszcza na nagrody i odprawy dla obsadzonych. Oddłużanie szpitala może poczekać, bo w końcu człowiek dobrem największym! I niektórych z tych człowieków się zna.

 

1 lipca

Podobno prasa donosi o rosnącej znieczulicy w szpitalach. Sąsiad z „piątki” mi to powiedział. Robili mu jakąś punkcję i żadnej znieczulicy nie odczuł, bo wszystko czuł i dlatego uważa, że prasa kłamie i będzie robił obywatelską akcję zbierania podpisów – „WIĘCEJ ZNIECZULICY W SZPITALACH”! Niech robi, jeżeli mu się znieczulica ze znieczuleniem myli. Język polski zawsze był trudny, ale jaki kraj, taki poziom. A znieczulica w normie.

 

3 lipca

Sąsiad, nerwus spod drzwi, zapytał mnie, co sądzę o tym wszystkim, co się teraz w tym biednym kraju dzieje, dodając, że gdyby on sądził, to miejsc w więzieniach by zabrakło dla tych wszystkich za to odpowiedzialnych! Nie odpowiedziałem, tylko go ostrzegłem, że jak się będzie dalej tak wywnętrzał na temat władzy, to może sobie poważnie zaszkodzić, bo idą nowe wybory, nowa władza i nowe czasy. I żeby się nie zdziwił, że po takim gadaniu będzie miał ekspresowo encefalografię, konsultację psychologiczną i psychiatryczną, rewizję w domu i jednoznaczną diagnozę z leczeniem przymusowym. W końcu problemy z takimi pytaniami na temat władzy Sowieci już w dwudziestych latach rozwiązali. Nawet piosenka taka powstała – „PSYCHUSZKA, PSYCHUSZKA, PSYCHUSZKA MAJA”.

 

15 lipca

Była rocznica zwycięstwa pod Grunwaldem. A prusaki jak łaziły, tak łażą! Klęski nam zawsze wychodziły, zwycięstwa nie.

 

25 lipca

Była ciotka. Podobno Wałach, nasz sąsiad z parteru, robi się już biznesmenem pełną gębą. Ostatnio nawet frak sobie kupił. Byłem ciekaw, jak w tym wygląda. Ciotka mówi, że tak samo jak przedtem, tylko że we fraku. Poza tym do białych skarpetek nie bardzo mu pasuje. I co z tego? Ale biznesmen jest. I już nie Wałach, tylko Rumakiewicz. Dwa tygodnie temu sobie zmienił. I słusznie. W końcu Wałach we fraku to bardziej gra półsłówek niż przedstawiciel kwitnącego, rodzimego biznesu. Cóż, takie czasy. Sąsiedzi się pną, a ja leżę.

Irosław Szymański