Leczenie, niestety, kosztuje
Szkoda gadać
Mam nieodparte wrażenie, że niemal każdy polski starosta marzy o tym, aby jego powiatowy szpital sprostał przede wszystkim dwóm zadaniom: przyjmował bezszelestnie wszystkich zgłaszających się ludzi, po czym ich skutecznie wyleczył i zapewnił mu święty spokój, wolny od skarg i zażaleń pacjentów. Co więcej, realizacja tego sennego marzenia miałaby się dokonać za sprawą jak najmniejszej liczby lekarzy i pielęgniarek, nie mówiąc już o farmaceutach, diagnostach, rehabilitantach i fizjoterapeutach. Dyrektorzy szpitali stojący na straży takich priorytetów są sowicie co jakiś czas wynagradzani. Rekordzista w Lublinie ciepłą ręką zgarnął przed miesiącem 32 tysiące złotych.
Takie myślenie nie tylko przeraża, co powala na obie łopatki. Ale co gorsza, zyskuje sojuszników nie tylko w sferach władzy. Trudno się dziwić, że po 12 latach przynależności do Unii Europejskiej mieszkańcy Parczewa czy Rejowca, Bychawy czy Hrubieszowa, domagają się takich samych świadczeń zdrowotnych i opieki medycznej, jakie otrzymują Europejczycy np. w słynnej berlińskiej klinice Charite, której budżet jest dwudziestokrotnie większy niż nakłady na polskiego rekordzistę – Uniwersytecki Szpital w Krakowie. Tyle że wszystkie powiatowe szpitale na Lubelszczyźnie mogą sobie na razie po cichu pomarzyć o budżecie tego krakowskiego giganta. A o berlińskim kombinacie przywracania zdrowia raczej zapomnieć.
Minister Radziwiłł podczas wakacji dwoił się i troił, wygłaszał górnolotne deklaracje, których ogólnikowość miała usprawiedliwić polityczny pośpiech w naprawianiu krzywd po politycznych poprzednikach. Ale kogo z nóg miała powalić zapowiedź, że 6 procent PKB na ochronę zdrowia osiągniemy dopiero w 2025 roku. Albo, że dopiero za dwa lata pożegnamy wielokrotnie krytykowany NFZ. No i co z tego? Przyporządkowanie budżetu na specjalistykę lekarzom podstawowej opieki zdrowotnej może pacjentom odbić się czkawką. bo u specjalistów będą się leczyć przede wszystkim ci, których będzie na to stać.
Wątpię, czy lekarze rodzinni chcieliby strzelić sobie samobójczego gola? Przecież placówki POZ, ze względu na ich wysoką rentowność, będą na szeroką skalę otwierane przez szpitale. Takiej konkurencji nie wytrzymają słabsze praktyki lekarzy rodzinnych, bo pacjenci będą chętniej zapisywać się do przyszpitalnych jednostek POZ. Straci na tym pacjent, bo zostanie pozbawiony prawa wyboru lekarza, u którego chce się leczyć. A z tym przywilejem miliony ludzi w Polsce już dostatecznie zdążyły się zżyć.
Czas pokaże, czy skuteczne zmiany wymusi ulica, czy mądre głowy i przezorne umysły skupione wokół Konstantego Radziwiłła.
Marek Stankiewicz
stankiewicz@hipokrates.org