Na Ural pojechałam z potrzeby serca
z Agnieszką Martinką, autorką i wydawcą książki o swoim ojcu Zdzisławie Martince; harcerzu, żołnierzu AK, sybiraku i lekarzu, rozmawia Anna Augustowska
- Zacznijmy od wzruszenia – tęskni Pani za Tatą?
– Tęsknię za Tatą i tęsknię za Mamą, za bezpiecznym życiem.
Miałam kochanych, dobrych, mądrych, pracowitych Rodziców; o szlachetnych charakterach, uczciwych. Rodzice byli absolwentami UMCS, tutaj się poznali. Tata studiował medycynę na Wydziale Lekarskim (1948-1953), Mama, Danuta Matys, mikrobiologię na Wydziale Biologii i Nauk o Ziemi (1945-1950). Po ukończeniu studiów wrócili do rodzinnego Tomaszowa Lubelskiego i podjęli pracę w tutejszym szpitalu. Tata stworzył pierwszy w województwie lubelskim oddział reumatologii i przez wiele lat kierował nim jako ordynator. W tomaszowskim szpitalu pracował 40 lat, do przejścia na emeryturę. Mama była kierownikiem Laboratoruim Analitycznego.
- Czemu służyła wędrówka śladami Taty – imponująca, w końcu pokonała Pani tysiące kilometrów (ponad 4400 km na rowerze i 2600 km pociągiem) – i późniejsze opisanie tej niezwykłej wyprawy?
– Tata bardzo często opowiadał o swoich wojennych przeżyciach. Miał 12 lat, gdy wybuchła wojna, a 13 gdy wyrwał kartkę ze szkolnego atlasu i wyruszył w stronę Węgier, bo stamtąd planował przedostać się na Zachód i dołączyć do żołnierzy-ochotników gen. Wł. Sikorskiego.
Dziecko (!) chciało walczyć o wolną Polskę. Niestety, po przekroczeniu granicy GG – ZSRR na Sanie został schwytany przez Sowietów i osadzony w więzieniu NKWD w Samborze… W listopadzie 1944 roku pojmali go raz jeszcze i po dwóch miesiącach tortur w tomaszowskiej „Cybulówce” i „Smoczej Jamie”, w styczniu 1945 roku, półżywego i 17-letniego (!), wywieźli w oblodzonym towarowym wagonie do kopalni węgla w Połowince na środkowym Uralu. Wiedziałam, że historia mego Taty jest interesująca, ale o podjęciu decyzji, aby ją spisać i zachować dla potomnych, zadecydowała jedna sekunda, zamykająca ciąg zdarzeń, które nastąpiły w naszej rodzinie. Postanowiłam wtedy, że na Ural pojadę rowerem, odnajdę były sowiecki łagier, szachtę numer 4 w Połowince, a po powrocie stamtąd napiszemy razem z Tatą książkę. Niestety, los zdecydował inaczej. Mój kochany Tata zmarł nagle w dziesięć miesięcy po moim powrocie z wyprawy. Kiedy kilka lat później usiadłam do pisania postanowiłam moją relację poprzeplatać
wspomnieniami Taty, które kiedyś spisał a także wywiadem, który z Tatą przeprowadził dziennikarz Wojciech Dziedzic.
- Co było najtrudniejsze w czasie podróży na Ural?
– Wredna pogoda! Deszcze i wiatr – nieustanny i oczywiście czołowy! Nie mogę też zapomnieć sceny, którą obserwowałam z wnętrza przedziału pociągu, którym wracałam z Jekaterynburga do Brześcia. Na peronie stacji Włodzimierz zobaczyłam pochód ludzi, w zasadzie ludzkich szkieletów, o martwych oczach przesuwających się przed moją twarzą w odległości 30-40 centymetrów… Kałasznikowy przyłożone do skroni rzuconych na beton człowieczych cieni… Tych kilka zdjęć (najbardziej drastycznych scen moje sumienie nie pozwoliło sfotografować), które pokazałam Tacie po powrocie do naszego domu w Tomaszowie ciężko go przygniotły, widziałam, jak zmienia się jego twarz, jak cały cofa się wspomnieniami do czasu swojego zesłania, 1945-1946…
- Książka jest niezwykła pod względem treści, bogata w zdjęcia, ale nie mogę nie zauważyć też jej wydawniczej urody.
– „Połowinka” jest wydana tak, jak chciałam. Cieszę się, tym bardziej że nie jestem ani zawodowym pisarzem, ani grafikiem. Na szczęście znalazłam grono pasjonatów, którzy wypełnili moją twórczą wolę i tak powstało dzieło, którego jestem dziś nie tylko autorką, ale i wydawcą, i wyłącznym dystrybutorem; mam pracę! Jestem dumna i szczęśliwa, że pomimo wielu problemów udało mi się dotrzymać słowa danego Tacie przed 12. laty i napisać oraz opublikować książkę o jego trudnym, ale i pięknym życiu; historię, którą od kilku miesięcy czytają Polacy w kraju i na całym świecie!
Zdjęcie:
Agnieszka Koper-Loba
Kontakt z autorką:
www.polowinka.pl, tel. 510 821 230
e-mail: agnieszkamartinka@gmail.com