Lepiej to już było

Opublikowano: 24 maja, 2017Wydanie: Medicus (2017) 05/20176,8 min. czytania
Marek Stankiewicz

Marek Stankiewicz

Tegoroczna wiosna nie rozpieszcza nas ani bezmiarem słonecznej aury, ani dobrymi wiadomościami o szumnie zapowiadanym przełomie organizacyjnym w ochronie zdrowia. Pacjenci nadal tkwią w kolejkach do specjalistów, rosną ceny leków, pielęgniarki i ratownicy medyczni ledwo wiążą koniec z końcem, a mit o doskonałym wykształceniu polskich lekarzy pryska wobec statystyk wyników LEK i LDEK oraz rosnącej liczby błędów lekarskich popełnianych podczas pracy za granicą.

 

Nie ma się z czego cieszyć

Lekarskie egzaminy końcowe mają już swoją legendę. Jedni uważają je za przekleństwo, inni przysiadają fałdów i dzięki dobrym rezultatom sięgają po upragnione rezydentury. Jeszcze inni zadowalają się przeciętnością i miernotą. Nic dziwnego, że potem tylko 18 proc. lekarzy rozlicza się w izbie lekarskiej z uzyskanych punktów edukacyjnych. W sesji wiosennej lekarze uzyskali średnio 130 punktów, a stomatolodzy tylko 118. Prymusi odnotowali odpowiednio 177 i 167 punktów. Parafrazując, gdyby na tych egzaminach obowiązywały rygory egzaminu na prawo jazdy (91,8 proc. trafnych odpowiedzi), to nawet prymusi o prawie wykonywania zawodu mogliby sobie najwyżej pomarzyć.

Co szósty absolwent polskich uniwersytetów medycznych (16,9 proc.) nie potrafi odpowiedzieć na połowę pytań testowych. A wśród absolwentów wydziałów anglojęzycznych jeden z dziesięciu potrafi sobie poradzić.

Prawdziwy dramat rozegrał się na Wydziale Wojskowo-Lekarskim Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, gdzie aż 28 proc. absolwentów nie zdało LEK. Wydział Wojskowo-Lekarski Uniwersytetu Medycznego w Łodzi to po rozwiązaniu w 2002 roku Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi jedyne miejsce, gdzie kształceni są lekarze na potrzeby sił zbrojnych.

Lekarze wojskowi powinni być lepszymi specjalistami aniżeli lekarze, którzy nie są szkoleni do pracy w warunkach wojennych. – Normalnie pracują w jednostkach wojskowych, ale wymaga się od nich, żeby potrafili pracować mając niewiele sprzętu i ludzi do pomocy w trudnych warunkach. Mogą w każdej chwili trafić do szpitala polowego w każdym zakątku świata, tam, gdzie wojsko realizuje misje – przyznaje z zażenowaniem prof. Grzegorz Gierelak, dyrektor Wojskowego Instytutu Medycznego.

Najlepiej wypadła uczelnia w Białymstoku, niewiele gorzej Warszawa, Poznań i Gdańsk. Wśród liderów kształcenia przeddyplomowego próżno było szukać Lublina.

28 kwietnia 2017 r. prezes Naczelnej Rady Lekarskiej Maciej Hamankiewicz wystosował do ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła pismo następującej treści:

Przypomnijmy, że samorząd lekarski już od lat krytycznie odnosi się do ograniczania dostępu do testów z Państwowego Egzaminu Specjalizacyjnego oraz Lekarskiego Egzaminu Końcowego i Lekarsko-Dentystycznego Egzaminu Końcowego uznając, że jest to nieuzasadniony wyłom w obowiązujących w nowoczesnym państwie zasadach przeprowadzania egzaminów oraz narusza konstytucyjną zasadę dostępu do informacji o sprawach publicznych.

 

Jak dziad do obrazu

400 zł brutto podwyżki od 1 lipca tego roku i kolejne 400 zł brutto od lipca 2018 r. zaproponował ratownikom medycznym resort zdrowia. Oburzeni przedstawiciele ratowników opuścili gmach na Miodowej po niecałym kwadransie.

To nie pierwszy nokaut w negocjacjach, który włodarze resortu zdrowia nazywają eufemistycznie nieudanym dialogiem z egzaltowanym partnerem. To zastanawiające, że znalazły się pieniądze dla ok. 300 tys. pielęgniarek, a nie ma dla 12 tys. ratowników. Są środki
na podwyżki dla różnych służb, a dla nich nie. Skoro państwowe są straż pożarna i policja, to dlaczego ratownictwo medyczne państwowe jest tylko z nazwy? – wściekają się pracownicy pogotowia i dodają, że w końcu chcą być służbą systemu, a nie służącymi.

Mówi się o nich z przekąsem: medycy gorszego sortu. Gustowne kolorowe uniformy nie dają tyle prestiżu co śnieżnobiałe kitle lekarskie. Do tej pracy potrzeba zimnej krwi, gruntownej wiedzy, kondycji i nie lada krzepy. To zajęcie dla twardzieli o gołębich sercach. Kilka razy dziennie dźwigają po kilkadziesiąt kilogramów. Czasem przyjdzie im stoczyć iście zapaśniczy pojedynek z pijanym w sztok menelem, wysłuchać etiudy przekleństw ze strony jego otoczenia. Czasem pędzą slalomem w korkach jak szaleni, by na miejscu okazało się, że nie ma ani żadnego poszkodowanego, ani osoby, która wzywała karetkę.

Ratownicy medyczni to na ogół ludzie ambitni, którzy również, oprócz potrzeb, mają marzenia. O zawodowym rozwoju i awansie, rodzinie i życiowej stabilizacji. To nie jacyś frustraci, którzy kiedyś nie dostali się na medycynę, a dziś zawistnie zerkają na swoich rówieśników w białych kitlach. Przy zawodzie trzyma ich wyłącznie pasja, ale rozum każe myśleć o przyszłości.

W medycynie zachodniej ratownicy medyczni to ludzie, którzy nie martwią się, co do garnka włożyć, albo też co na siebie. W niemieckiej Hesji odpowiednik (Rettungsassistent) może liczyć na początkową pensję 2.022 euro. Wraz ze wzrostem doświadczenia jego gaża stopniowo wzrasta do 2.599 euro brutto. Brytyjscy paramedycy zarabiają średnio 24.806 funtów rocznie, a ich koledzy za oceanem 24-37 dolarów za godzinę. Portale internetowe puchną od ofert pracy od zaraz. W Polsce ratownicy zarabiają mniej niż kasjerki w hipermarketach.

Jeśli młody człowiek ma położyć na szali dobro społeczne i własne, ma prawo wybrać swoją karierę, perspektywę rozwoju talentu, spełnienia zawodowych marzeń, czy udanego życia rodzinnego. Nikt nie ma obowiązku życia heroicznego. Ale jeżeli ich praca ma nadal nieść im radość, a ludziom ratunek, trzeba, aby pozbyli się natrętnych myśli, jak na koniec miesiąca spłacić czynsz i rachunki.

 

Pasteur w grobie się przewraca

Pierwszy włoski lekarz został wyrzucony z izby lekarskiej za szerzenie opinii o szkodliwości szczepionek. Zarzucono mu działanie na szkodę pacjentów i wbrew etyce zawodu.

Roberto Gava jest jedną z twarzy kampanii przeciw przymusowemu szczepieniu dzieci. Twierdzi, że szczepienia, szczególnie
w przypadku małych dzieci, mogą być szkodliwe dla ich systemu nerwowego i immunologicznego. Włoska Izba Lekarska uznała, że taka opinia jest sprzeczna ze stanem wiedzy medycznej.

– Będziemy występowali przeciwko tym lekarzom, którzy szerzą niewiedzę – oznajmił Grzegorz Wrona, naczelny rzecznik odpowiedzialności zawodowej. Zapadły już dwa wyroki. Pierwsza sprawa pochodzi z Wielkopolski. Na trop lekarki, która sprzeciwiała się szczepieniom, wpadł sanepid. Pracownicy inspekcji zauważyli w danych statystycznych, że w konkretnym rejonie jest sporo niezaszczepionych dzieci. Podjęli sprawę i doszli do jednej przychodni, a potem konkretnej lekarki. Okazało się, że namawiała rodziców, by nie szczepili dzieci. Postępowanie dyscyplinarne potwierdziło te przypuszczenia, a sąd lekarski ukarał lekarkę naganą. Przed sądem lekarskim zakończyła się też sprawa lekarza z Pomorza. Ten co prawda nie praktykuje, ale występował publicznie zniechęcając do szczepień. – Sprawa zakończyła się upomnieniem – mówi Wrona.

W Unii Europejskiej szczepienia u dzieci obowiązują zaledwie w połowie krajów członkowskich, choć ich zakres znacznie się różni. W Belgii dzieci obowiązkowo szczepi się tylko przeciwko nagminnemu porażeniu dziecięcemu. W USA nikt nikogo do szczepień nie zmusza, ale bez kompletu 16 szczepień żadne dziecko nie zostanie tam przyjęte do żłobka, przedszkola, szkoły lub na uczelnię. Kraje zachodnie już płacą boleśnie za demagogię dotyczącą szkodliwości szczepionek, bo notują wzrost zachorowalności na odrę. Teraz ta fatalna moda zagraża Polsce.

Jeszcze kilkanaście lat temu nie było tylu zagorzałych przeciwników szczepień. W ciągu ostatnich pięciu lat liczba rodziców, którzy odmówili zaszczepienia swoich pociech, wzrosła aż czterokrotnie. Zmowa, paranoja czy realne ryzyko groźnych powikłań. Co właściwie czai się za szczepieniami? Kim są zatem ludzie negujący ich potrzebę?

Zdaniem dr Iwony Paradowskiej-Stankiewicz z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego, są to najczęściej zwolennicy naturalnych metod wychowania i osoby, które mają specyficzne, filozoficzne podejście do życia bez ingerowania w naturę. Przeciwnikami szczepień są nie tylko niektórzy rodzice, ale też niektórzy pediatrzy. Ich argumenty są mało racjonalne, ale swoje robią. Najwyższy czas, by zacząć szczepić zdrowy rozsądek.

Marek Stankiewicz

stankiewicz@hipokrates.org