Dzień z pracy lekarza POZ

Opublikowano: 5 kwietnia, 2024Wydanie: Medicus (2024) 04/2024Dział: 3,2 min. czytania

CZWARTEK

Czwartek to dobry dzień tygodnia, bo za chwilę weekend i będzie można odpocząć. Doceniam to, od kiedy nie dyżuruję. Mam za sobą 10 lat w pogotowiu, około 10 lat w opiece całodobowej, niedziele, święta, wigilie, sylwestry spędzone w pracy. Wtedy czwartek nie miał znaczenia. Te minione czasy pracy przypomniał mi ostatnio spektakl Teatru „Polonia” pt. Pogo, który powstał na podstawie wspomnień lekarza pracującego w pogotowiu w Warszawie.

Dla mnie to była okazja do wspominania pracy w pogotowiu. Zapamiętałam ten okres trochę bardziej optymistycznie. Widocznie odeszłam, zanim dopadły mnie depresja i wypalenie. Autorowi tej sztuki chyba się to nie udało. Ale praca wyjazdowych zespołów pogotowia pokazana jest w spektaklu bardzo realistycznie. Jeżeli wzywa się pogotowie do bolesnej miesiączki czy do nerwicy z nudy lub z przepracowania, do leżących pijanych, do których nikt nie podszedł, żeby ich obudzić – to pacjent z zatrzymaniem krążenia nie doczeka pomocy – po prostu nie ma kogo szybko wysłać. Ta sztuka idealnie to pokazuje i wzywa do edukacji społeczeństwa. To zadanie każdej władzy próbującej zmieniać system ochrony zdrowia.

Dyspozytorzy w pogotowiu zwykle nieźle sobie radzą z oceną zdarzenia, ale nie zawsze. Wczoraj była u mnie na wizycie pacjentka po operacji guza jelita cienkiego, którą przeszła kilka miesięcy temu. W trakcie rozmowy okazało się, że pani z silnymi bólami brzucha (pęknięte jelito, zapalenie otrzewnej) usłyszała od dyspozytora, że do bólów brzucha pogotowie nie jeździ, mąż zaniósł ją na SOR i przeżyła, ale mogło być różnie. A pogotowie jeździ wielokrotnie do banalnych rzeczy, ale lepiej uzasadnionych w rozmowie.

Pamiętam do dzisiaj wyjazd do pacjentki z bólem w klatce piersiowej, która mieszkała na ósmym piętrze w budynku z zepsutą windą. Gdy tam dobiegliśmy z walizką, tlenem i całą resztą, to ledwo żyliśmy, a pani stwierdziła, że ma kłucia między łopatkami za każdym razem, kiedy zaczyna ćwiczyć na bieżni. Miałam ochotę się rozpłakać. I wciąż to pamiętam po ponad 20 latach.

Została mi też w pamięci sytuacja, jak z prędkością światła jechaliśmy do potrącenia przez ciężarówkę na ul. Kunickiego. Okazało się, że „potrącony” to kierowca tej ciężarówki, który spał obok samochodu, bo taki był pijany.

W sztuce była też mowa o tym, jak często lekarze pogotowia piszą karty zgonu. W Lublinie robią to na pewno rzadziej, chociaż jest już coraz lepiej. Nie dzwonię już tak często, najczęściej z samego rana do pogotowia, żeby przypominać, że to jest obowiązek lekarza pogotowia, a od niedawna ratownika medycznego, który podejmuje czynności ratunkowe.

Zgon MOŻE STWIERDZIĆ KAŻDY LEKARZ (i ratownik medyczny w określonych sytuacjach, jeżeli podejmuje czynności), a MUSI LEKARZ, który leczył pacjenta przez ostatnie 30 dni, mieszka nie dalej niż 4 km i może to zrobić w ciągu 12 godzin. Przepisy są sprzed kilkudziesięciu lat i mają się nijak do rzeczywistości.

Czy kardiolog, u którego pacjent był tydzień temu, przyjedzie do stwierdzenia zgonu? Nawet o tym nie pomyśli. A lekarz POZ, który nie widział pacjenta od roku, bo pacjent się nie leczył, musi? Nie musi. Ale niestety niektórym się wydaje, że musi. Często np. policji. Ja muszę rzucać – według policji – wszystko, zostawić zarejestrowanych pacjentów pod drzwiami i pędzić, bo tak się komuś wydaje. A ustawodawca wcale się tym nie martwi i dalej trwa polskie „jakoś to będzie”, bo musi być.

Wioletta Szafrańska-Kocuń
Wiceprezes ORL w Lublinie