Nie marnuję czasu

Opublikowano: 2 marca, 2018Wydanie: Medicus (2018) 03/20184,1 min. czytania

z Magdaleną Martyn-Mróz, lekarzem stomatologiem, osobą o wszechstronnych zainteresowaniach artystycznych, rozmawia Anna Augustowska

  • Przyznaję – od pierwszego wejrzenia urzekł mnie akwarelowy gil, zerkający z zaproszenia na Pani wystawę malarską. Niemal usłyszałam, jak sobie podśpiewuje. Akwarela to ulubiona przez Panią technika?

– Akwarela zdecydowanie tak, chociaż wciąż się jej uczę, bo wbrew temu, co większość z nas o akwarelach sądzi – malowanie nimi to trudna i wymagająca technika. Dużo trudniejsza niż olej, czy akryl. W akwareli jeden niepotrzebny ruch pędzlem i… trudno coś poprawić nie psując reszty. Zaczynałam od malowania na szkle, później były suche pastele, olej, tempery jajowe, akryl.

 

  • Oczywiście ćwiczenie czyni mistrza, a Pani ma długie doświadczenie…

– Rysuję i maluję od zawsze. Kiedy byłam dzieckiem zawsze coś rysowałam. Rodzice z trudem zdobywali dla mnie kolorowe chińskie kredki, to był dla mnie szczyt szczęścia. Mam je do dzisiaj. Kiedy tata zabierał mnie do hrubieszowskiego szpitala, gdzie pracował (był pediatrą), siedziałam i rysowałam a później robiliśmy na korytarzu wystawę moich prac.

Pasja do rysowania i malowania, ale też do wszelkiego rękodzieła jest mi niezwykle bliska. Stale poznaję i zgłębiam różne techniki, nie tylko malarskie. Mówię nawet, że poza wyplataniem koszyków z wikliny robiłam i robię chyba wszystko: szyję, szydełkuję, robię na drutach, haftuję, filcuję, lepię z gliny, piszę ikony… Wszystko jest dla mnie fantastycznie pasjonujące.

 

  • Ta pasja zaprowadziła Panią aż na studia podyplomowe na Wydziale Artystycznym UMCS – co konkretnie Pani studiuje?

– Studiuję tam malarstwo. Uważam, że same predyspozycje, czy talent to nie wszystko. Trzeba mieć solidną wiedzę na temat technologii malarstwa i rysunku.
Mieszkając w Hrubieszowie chodziłam na zajęcia do ogniska plastycznego w domu kultury. Od 2005 r. jestem członkiem Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych przy ul. Grodzkiej w Lublinie, gdzie wcześniej ukończyłam 3-letni kurs rysunku i malarstwa. Uczestniczyłam tam w kilkudziesięciu wystawach zbiorowych.

W 2013 r. zapoznałam się z techniką pisania ikon metodą tradycyjną w Pracowni Artystycznej Świętego Łukasza Ewangelisty przy klasztorze o.o. Bernardynów w Lublinie. Ikony to moje wielkie odkrycie. Jak czas pozwala, to chodzę też do Pracowni Ceramiki i Rękodzieła Artystycznego „ Żywioły Ziemi” a także na kursy akwareli.

 

  • To nie wszystko! Przecież jeszcze robi Pani frywolitki i tajemnicze łapacze snów – proszę wyjaśnić, jak się to robi?

– Frywolitki to rodzaj koronki, którą robi się przy pomocy czółenka. To bardzo stara technika. Nauczyła mnie znajoma z Torunia podczas Jarmarku Jagiellońskiego. Trochę czasu mi zajęło zanim opanowałam tę sztukę. Robię frywolitkową biżuterię. Nie marnuję czasu przed telewizorem i komputerem, wolę robić coś kreatywnego. Ostatnie odkrycie to łapacze snów. To według indiańskich wierzeń amulet, który składa się z rodzaju sieci utkanej wokół obręczy. Całość przyozdabia się koralikami, piórami itd. Gęsta sieć łapacza ma przepuszczać jedynie dobre sny, a zatrzymywać nocne mary. Może jest w tym cień prawdy… Na pewno łapacze pięknie wyglądają.

 

  • Mając takie zainteresowania i predyspozycje nasuwa się oczywiste pytanie: dlaczego zamiast studiów artystycznych wybrała Pani stomatologię?

– To była przemyślana decyzja. Stomatologia też wymaga zdolności manualnych. Uważam też, że moja pasja jest wspaniałym dopełnieniem pracy zawodowej.

Na wybór tego kierunku studiów miała wpływ, w pewnej mierze, także moja osobista historia. Będąc w klasie maturalnej, znalazłam się wśród pacjentów kliniki stomatologicznej i mogłam z bliska obserwować pracę lekarzy stomatologów. Dzisiaj nie żałuję mojego wyboru. Obroniłam doktorat, mam specjalizację ze stomatologii zachowawczej z endodoncją, wyszłam za mąż, urodziłam syna, pracuję w dużej poradni.

 

  • I zorganizowała Pani swoją indywidualną wystawę.

– Po 10 latach od pierwszej, która notabene odbyła się w Lubelskiej Izbie Lekarskiej (prezentowałam wtedy kwiaty rysowane pastelami). Teraz, w lutym, odbyła się moja druga indywidualna wystawa malarska. Jest prezentacją prac wykonanych w różnych technikach o różnej tematyce: kwiaty, zwierzęta, martwa natura, kopie wielkich mistrzów.

 

  • Czy są mistrzowie, których w szczególny sposób Pani ceni i preferuje?

– Stanisław Wyspiański, jego prace są niedoścignione. On sam miał alergię na farby olejne i dlatego wybrał pastele. Współczesny akwarelista Alvaro Castagnet jest fenomenalny.

 

  • A plany na kolejną wystawę?

– Są oczywiście, ale chyba nie chcę ich jeszcze zdradzać. Będzie to wystawa w LIL, poświęcona mojemu tacie, który niedawno odszedł. Chcę się do niej solidnie przygotować, dlatego zapisałam się na kurs, by doskonalić dalej swój warsztat.

Aktualnie zapraszam na ul. Grodzką 34/36 do Galerii TPSP „Przy Bramie” – do 7 marca można tam oglądać moje prace.