Sort lekarski jest jeden
z Leszkiem Bukiem, wiceprezesem ORL w Lublinie, rozmawia Marek Stankiewicz
- Panie Doktorze, od ośmiu lat szefuje Pan Komisji Socjalno-Bytowej Lubelskiej Izby Lekarskiej, z której funduszy skorzystały już setki lekarzy. Dlaczego się Pan tym nigdy publicznie nie pochwalił?
– Bo zdecydowałem się na pracę w samorządzie lekarskim, a nie szukanie poklasku u innych. Właściwie jest to „smutna” komisja, dlatego że pomagamy tym lekarzom, którzy godnie i ofiarnie służyli ludziom przez całe swoje zawodowe życie, a teraz żyją na krawędzi ubóstwa.
- A 1 000 złotych dla dziecka urodzonego w rodzinie lekarskiej po 10 stycznia 2018 r. to podobno Pana pomysł i wniosek, który dzięki decyzji ORL stał się ciałem. Ale dlaczego tak późno? Izby w Krakowie, Szczecinie, Łodzi czy Poznaniu już od pięciu lat wypłacają to świadczenie?
– Nie da się jednocześnie zrobić wszystkiego. Wprowadziliśmy fundusz pomocowy, ale nie wiedzieliśmy, jakie będą koszty jego funkcjonowania. Po jego uruchomieniu można było przystąpić do kolejnych działań: kart MultiSport, szkoleń, zwrotu części kosztów za udział w konferencjach naukowych, zwrotu składek na obowiązkowe ubezpieczenie. To były niemałe koszty. Trzeba było uważnie przyjrzeć się, jak wpłyną na budżet. Stąd nasza ostrożność i sekwencyjność postępowania. Teraz przyszedł czas na „becikowe”. Rozważamy ustanowienie nagród dla lekarzy najlepiej zdających egzaminy specjalizacyjne. Powoli kiełkuje w nas idea pomocy dla uczących się dzieci naszych Koleżanek i Kolegów, którzy odeszli na wieczny dyżur. Ale najważniejsze, aby odbywało się to w ramach posiadanego budżetu.
- Pańskie pokolenie lekarzy i lekarzy dentystów na Lubelszczyźnie pamięta Pana jako sprawnego lidera w ruchu studenckim. Wielu z nich powiada, że Buk zna w Lublinie wszystkich, a wszyscy Buka. Jak Pan wspomina tamte czasy?
– Trochę pan przesadził. Rzeczywiście, w czasach studenckich otaczało mnie spore grono kolegów i znajomych, zarówno z naszej, jak również innych uczelni. Od zawsze lubiłem być z ludźmi i wśród nich, robić coś więcej. Dlatego podczas studiów działałem w organizacji studenckiej, zakładałem spółdzielnię mieszkaniową i wspólnie z nieżyjącym już prof. Romanem Miturskim, podwaliny samorządu studenckiego naszej uczelni. Wspaniałe czasy, wspaniali ludzie. Wiele przyjaźni przetrwało przez tych czterdzieści lat.
- Medycyna to Pana pasja, czy zawód jak każdy inny?
– Powiem może trochę przewrotnie. Gdyby to był tylko zawód, to zaraz po godzinie piętnastej zamykałbym szafkę szpitalną
i szedłbym sobie spokojnie na spacer. Nie marnowałbym weekendów na dokształcanie, nie przygotowywałbym materiałów na zjazdy i nie prowadził szkoleń.
- Czemu Pan wybrał właśnie radiologię jako sposób na zawodowe spełnienie?
– Może trochę przypadkiem, ale nie narzekam. Na studiach udzielałem się w kółku chirurgicznym. Myślałem też o pediatrii, ale nie do pokonania był dla mnie widok ciężko chorego dziecka. W końcu gdzieś przeczytałem o CT, MRI i USG, więc pomyślałem, że oprócz palpacyjnej oceny jamy brzusznej, mogę również zajrzeć do jej wnętrza bez skalpela.
- Izba czy OZZL stanie na czele protestu rezydentów?
– Na czele protestu stoją rezydenci zrzeszeni w OZZL, bo tylko w ten sposób mogą prowadzić legalnie protest. Oni występują w imieniu nas wszystkich. Przypominam, że ich postulaty nie różnią się od naszych z 2007 roku, wcześniejszych i późniejszych.
- „Ci lekarze, którzy odmawiają pracy na dyżurach, robią to z rozmysłem, aby skomplikować pracę szpitali, sparaliżować je” – przekonywał jeszcze niedawno Konstanty Radziwiłł. Czy, zdaniem Pana, naprawdę istnieje zły i dobry sort lekarzy?
– Sort lekarski jest jeden. Ale istnieje za to lepszy i gorszy sort ministrów zdrowia. I tutaj ostatnio jakoś mamy pecha.
- Jak izba lekarska, w nowym horyzoncie czasowym, może sprzyjać ustawicznemu kształceniu i rozwojowi zawodowemu lekarzy?
– Izba już od dawna to robi, organizując cykle szkoleń z umiejętności miękkich. Tematy szkoleń wybiera się zgodnie z zapotrzebowaniem lekarzy, wypełniających ankiety po odbytych kursach. Rozpoczynamy również realizację szkoleń ogłaszanych przez CMKP.
- Czy samorządność lekarska przetrwa polityczne burze? A jeśli nie, to co…?
– Ciągle wierzę, że tak. Bo jeśli nie, to będzie na nas czekać urzędniczka w okienku wydziału zdrowia. A to jest raczej marna perspektywa, czego doświadczyło w przeszłości starsze pokolenie lekarzy, w tym ja osobiście. A czego lekarskiej młodzieży nie życzę.