Dzień z pracy lekarza POZ
WTOREK
Wakacje się skończyły i na następne trzeba poczekać, a ja już jestem zmęczona.
Koordynacja w POZ przyspiesza i żeby wszystko zrobić dobrze (przynajmniej taką mam nadzieję), potrzebny jest czas na prawidłowe opisanie wszystkiego i na poprawę błędów w raportach zwrotnych. Dwa tygodnie temu na rozpracowanie raportu zwrotnego z NFZ poświęciłam cały weekend. Może dlatego jestem ciągle zmęczona.
Jeśli nie mogę spać w nocy, to rozmyślam o tym, co można zrobić, żeby usprawnić wymianę informacji pomiędzy nami lekarzami ale także poszczególnymi pionami udzielającymi świadczeń. Ostatnio koleżanka skarżyła się, że pacjent zrobił awanturę, żądając pilnej wymiany cewnika u matki, bo otrzymał informację od dyspozytora pogotowia, że lekarz ma obowiązek przyjść natychmiast.
Lekarz rodzinny chodzi na wizyty po umówieniu, a nie natychmiast. Nie może zostawić zarejestrowanych, chorych pacjentów i wyjść, ma przecież wyznaczone godziny przyjęć. Czy tak trudno to zrozumieć? Od „natychmiast” zawsze było i jest pogotowie. Pytanie, czy niedrożny od doby cewnik nie powinien być zgłoszony dzień wcześniej i po co udzielać takich informacji rodzinie i tworzyć konflikt? Czy nie powinniśmy inaczej ze sobą rozmawiać i bardziej szanować swoją pracę? Nie bardzo wiem, komu zadać te pytania.
Sytuacja u mnie tydzień temu była jeszcze bardziej kuriozalna. Matka znalazła syna w kałuży krwi i wezwała pogotowie. Ratownik zaraz po przyjeździe poinformował ją, aby zadzwoniła do przychodni, bo zanim przyjdzie lekarz, to pacjent zejdzie. Pani dzwoni i otrzymuje informację, że natychmiast nikt nie przyjdzie. Awantura gotowa. Panie z rejestracji przynoszą telefon do mnie i próbuję porozmawiać. Skuteczność niewielka. Proszę do telefonu ratownika i ten stwierdza: Człowiek nie żyje i to chyba raczej policja, a nie my. Na moje pytanie, po co kazał matce dzwonić, słyszę: „A tak na wszelki wypadek”.
Czy ktoś wreszcie po kilkudziesięciu latach uporządkuje w Polsce zasady stwierdzania zgonu i dostosuje je do realiów?
Obietnic usłyszałam dużo przez ostatnie 30 lat, a jest coraz gorzej. Oto przykład: umiera osoba, lat 87, która przebywa u córki po hospitalizacji na kardiologii w szpitalu na al. Kraśnickiej; schorowana, lekarz rodzinny w Białej Podlaskiej. Kto ma stwierdzić zgon? Ostatni lekarz, który leczył, czyli kardiolog ze szpitala, zgodnie z ustawą. Przyjedzie? Według mnie nawet mu do głowy nie przyjdzie, że ma obowiązek ustawowy.
Ostatnio hematolog z COZL zażyczył sobie od lekarza rodzinnego zestawu badań wykonanych nie później niż 24 godziny przed podaniem chemioterapii, pobranych w domu pacjenta i wysłanych mailem przed godz. 15. To przerzucanie własnych zadań na innych, bo badania są częścią hospitalizacji i powinny być wykonane w szpitalu lub w zakontraktowanym przez szpital laboratorium. Mimo to lekarka chciała te badania zrobić. Zadzwoniła do COZL z pytaniem, na jaki numer telefonu ma wysłać kod do odszyfrowania pliku. Otrzymała odpowiedź, że ma maila i ma wysłać, a nie wymyślać szyfrowanie. A RODO? Karę płaci ten, który wysłał, a nie ten kto otrzymał.
Dzisiaj z kolei otrzymałam informację z poradni leczenia osteoporozy i wpisem kolegi lekarza, że: lekarz rodzinny ma obowiązek wypisywać leki wg zleceń lekarza specjalisty.
Ciekawa jestem, jak długo zajęło koledze wymyślenie takich przepisów, bo na pewno nie ma ich w żadnych ustawach, rozporządzeniach i warunkach umów. Ja swoje obowiązki znam, ale pacjenci niekoniecznie wiedzą, co kto może i co kto musi i awantura gotowa.
Cena prolii na dzisiaj to 630 zł, pacjentka nie spełnia kryteriów. Dlaczego ja mam po kontroli NFZ oddawać pieniądze z odsetkami? Jeżeli doktor chce zafundować pacjentce lek, to może jego wybór – jego kara.
Zastanówmy się czasem nad tym, co piszemy, i szanujmy się nawzajem.
Wioletta Szafrańska-Kocuń
Wiceprezes ORL w Lublinie