Ikony są moim objawieniem!

Opublikowano: 4 września, 2019Wydanie: Medicus (2019) 08-09/20194,3 min. czytania

z Mirandą Olszańską, anestezjolog, osobą wielu talentów, ale przede wszystkim ikonopisarką, rozmawia Anna Augustowska

  • Ta historia powinna się chyba zacząć od zdania: „kiedy byłam dzieckiem, nie rozstawałam się z kredkami”?

– Oj nie, nie! Kiedy byłam dzieckiem – od najmłodszych lat – zawsze mówiłam, że będę lekarzem! Rysowaniem i malowaniem interesowałam się w takim stopniu, w jakim zwykle interesują się dzieci. Były oczywiście rysunki, malowałam laurki i to co się zwykle rysuje w przedszkolu, czy w szkole na plastyce. Bardziej od malowania interesowało mnie rękodzieło artystyczne. Wszystko za sprawą mojej ukochanej Buni – babci Luby. To jej pragnę zadedykować naszą rozmowę. 8 sierpnia przypadła 111 rocznica jej urodzin. Bunia wywarła największy wpływ na moją osobowość i kreatywność. Spędzałam z Nią dużo czasu i nigdy nie próżnowałyśmy. Szyłam, haftowałam, dziergałam z włóczki, robiłyśmy frywolitki. Bunia była mistrzynią w zdobieniu pisanek. Do dzisiaj kultywuję tę tradycję i zawsze przed Wielkanocą w moim domu rodzinnie malujemy jajka. Dziadkowie byli przed wojną nauczycielami na Wołyniu, skąd udało im się szczęśliwie uciec do Lublina. Po wojnie Bunia ukończyła pedagogikę specjalną i pracowała w przyszpitalnej szkole podstawowej w Klinice Ortopedii Dziecięcej w szpitalu przy ul. Staszica w Lublinie.

  • Czyli genetyka? Talent odziedziczony?

– Oczywiście oraz fakt, że w mojej rodzinie były osoby prawosławne (co długo pozostawało wyłącznie w mojej podświadomości) i chyba stąd moje – przez lata drzemiące i nierozpoznane – zamiłowanie do ikon. Teraz, kiedy je maluję (lub jak inni wolą piszę), mam wrażenie, że były we mnie od zawsze. A przecież dopiero robię to od niespełna trzech lat. Być może do ikon trzeba dorosnąć, dojrzeć, przejść przez wiele życiowych dróg, aby móc je samemu malować?

Ikony są teraz moim głównym malarskim zajęciem, pasją i miłością. Objawieniem!

  • A akwarele?

– Dzisiaj mogę powiedzieć, że były wstępem, preludium, przygotowaniem do ikon. Malowania akwareli uczył mnie artysta plastyk – akwarelista Dariusz Płecha. Dzięki jego cierpliwości i zapałowi mogłam szkolić swój warsztat. On nauczył mnie, jak trzymać pędzel i jakich używać farb. Poznałam, czym jest światło i cień, zawsze motywował mnie do dalszej pracy. I to dzięki niemu spotkałam na swej drodze kolejną „właściwą” osobę, Annę Sytę, która uczyła innych ikonopisarstwa.

  • Zajęcia z ikonopisarstwa były odkryciem?

– Były czymś znacznie więcej – już po pierwszych zajęciach zrozumiałam, że to jest to, na co całe życie czekałam! Dzisiaj to już wręcz nałóg, konieczność i wielkie szczęście. Wciąż mi mało. W zasadzie nie mogę wytrzymać bez „moich ikon” nawet jednego dnia.

  • Prawdziwa pasja – szczęściarze mogli jej efekt podziwiać na niedawnej wystawie.

– W maju bieżącego roku, z inicjatywy i przy ogromnym wsparciu Janusza Tajcherta – lekarza chirurga, artysty fotografika – przeżyłam mój pierwszy w życiu wernisaż. Miał on miejsce w Miejskiej Bibliotece Publicznej we Włodawie. Kilkanaście ikon było prezentowanych wraz z fotografiami mojego mentora pod wspólnym tytułem „Sacrum i profanum”. Ekspozycja cieszyła się dużym zainteresowaniem, to bardzo motywujące,
chociaż nie potrafię malować „na wystawę”. Maluję, bo to moje powołanie. Maluję i nie chcę się z moimi ikonami rozstawać. Tylko kilka z nich podarowałam bliskim mi osobom – pozostałe są ze mną. I na razie nie będzie inaczej…

  • Nie dziwię się… szczególnie kiedy patrzę w oczy pięknego Archanioła Gabriela… A co na to zaborcza medycyna?

– Po dwudziestu pięciu latach, już nie taka zaborcza. Jako lekarz anestezjolog zrealizowałam się w kilkuset procentach pracując w szpitalu dziecięcym w Lublinie. Teraz pracuję w lubelskim oddziale NFZ i mam czas na życie w świecie sztuki. Miłość do medycyny zastąpiła miłość do ikon. Rozwój zawodowy zamieniłam na rozwój osobisty – duchowy.

  • Najwyraźniej wszystko jest po coś…

– Zdecydowanie tak! Nic nie dzieje się bez przyczyny. Cudowni ludzie napotkani na mej życiowej drodze „doprowadzili” mnie do ikon. Teraz dzięki ikonom rozwijam swoje talenty i umiejętności – nie tylko artystyczne. Ikony „zawiodły” mnie na kurs języka rosyjskiego, ponieważ najlepsze opracowania na ich temat napisane są właśnie w tym języku. Dużo czytam i przeszukuję rosyjskojęzyczne strony internetowe poświęcone ikonografii. Ikony pozwoliły mi również na zawarcie wielu wartościowych znajomości, pozwoliły być w wielu ciekawych miejscach. Uczestniczyłam w ogólnopolskich warsztatach ikonopisania w Częstochowie i międzynarodowych w Nowicy. Swoje umiejętności kształcę obecnie pod mistrzowskim okiem znanej ikonopisarki Marii Podleśnej w pracowni im. Błogosławionego ks. Emiliana Kowcza w Lublinie. Mam świadomość, że to, co osiągnęłam w życiu zarówno zawodowym, jak i artystycznym nierozerwalnie związane jest z moimi korzeniami. Wiem, że się odnalazłam.