Diamentowy Laur Medyczny – Jan Henryk Binięda
Jan Henryk Binięda, chirurg, nagrodzony Diamentowym Laurem Medycznym LIL, w rozmowie z Anną Augustowską
• Od 43 lat nieprzerwanie wykonuje Pan zawód chirurga. Ta specjalność to marzenie chyba wszystkich osób wybierających się na studia medyczne. Pan nim został – dlaczego?
– Przede wszystkim wcale nie marzyłem o byciu lekarzem. Jako dziecko chciałem być pilotem i skończyć szkołę w Dęblinie. Mieszkałem niedaleko i zachwycały mnie latające maszyny. Jednak szybko z tego wyrosłem. A kiedy później poważnie zachorowałem i na kilka miesięcy wylądowałem na oddziale zakaźnym, gdzie oczywiście nie było odwiedzin i tylko mój Tata kontaktował się ze mną przez okno, zdałem sobie sprawę, że lubię szpitalną
atmosferę. Siłą rzeczy zadomowiłem się. Parzyłem na pracę lekarzy i podobało mi się to. Kiedy więc po maturze miałem decydować co dalej, nie miałem większych rozterek. Tata też mnie poparł – dziś uważam, że dobrze znał moje predyspozycje i osobowość – i tak zdałem na Wydział Lekarski lubelskiej Akademii Medycznej.
Co prawda przyswojenie pięciu tomów anatomii Bochenka to nie była bułka z masłem i pierwsze dwa lata studiów trochę mnie przytłoczyły ogromem wiedzy teoretycznej, jednak później, kiedy weszły przedmioty praktyczne, było coraz lepiej. Zapisałem się też do chirurgicznego koła naukowego i… złapałem bakcyla. Pracę rozpocząłem „z nakazu”, takie były przepisy. Najpierw staż w szpitalu w Puławach, gdzie spotkałem się z pełnym przekrojem medycyny i wysokiej klasy lekarzami m.in. ordynatorami: chirurgii – dr. Sączyńskim, ginekologii – dr. Kotarskim czy pediatrii – dr. Korycińskim. Poza pracą na podstawowych oddziałach byłem delegowany na izbę przyjęć, do poradni, do ośrodków zdrowia, czy do pogotowia. Jednak to chirurgia najbardziej mnie zafascynowała…
• I stąd spotkanie ze słynnym chirurgiem prof. Mieczysławem Zakrysiem, wtedy szefem Kliniki Chirurgii szpitala przy ul. Staszica w Lublinie?
– Poszedłem do profesora z pytaniem, czy nie zgodziłby się przyjąć mnie do zespołu. Najbardziej zależało mi wtedy, aby skończyć z dojazdami do Puław. Mieszkałem w Lublinie i te autobusowe wyprawy zaczęły być trudne i męczące. Profesor Zakryś był bardzo wymagającym, ale czasami dość łagodnym szefem, ale przede wszystkim był doskonałym chirurgiem i ja, wtedy młody lekarz, dostałem szansę na pracę w wysokiej klasy klinice w Lublinie. Cztery lata pracowałem pod kierownictwem prof. Zakrysia i była to prawdziwa szkoła chirurgii i odporności. Na temat twardego, dowcipnego sposobu bycia profesora mógłbym napisać
książkę. Bardzo dużo się nauczyłem, bo w klinice wykonywano praktycznie wszystkie operacje nie tylko z zakresu chirurgii ogólnej, ale też m.in. z chirurgii naczyniowej i urologicznej. Kiedy profesor odszedł na emeryturę, kierownictwo kliniki objął prof. Paweł Misiuna. Był dla mnie „muzykiem”. Profesor Misiuna mawiał: „W chirurgii jak w orkiestrze są muzycy i muzykanci”. W tym okresie zyskałem pełen szlif chirurgiczny, nauczyłem się wielu nowych operacji, samodzielności, odpowiedzialności i pewnej kultury chirurgicznej. W sumie mam za sobą 14 lat pracy w PSK1. Później wygrałem konkurs na ordynatora oddziału chirurgii ogólnej w szpitalu w Świdniku. Przepracowałem tam 26 lat i mimo emerytury pracuję tam nadal. Kierownictwo oddziału objął, mogę chyba tak powiedzieć, mój uczeń dr Sławomir Mozgawa i myślę, że wraz z zespołem będzie kontynuował tę ciężką i odpowiedzialną pracę.
• Dużo się zmieniło w tej dziedzinie od czasów, kiedy zaczynał Pan pracę?
– Z całą pewnością weszły nowe, supernowoczesne możliwości diagnostyczne: usg, tomografia komputerowa, rezonans magnetyczny. Ale ja uważam, że to tylko dodatkowe chociaż niezwykle
użyteczne narzędzia pomocnicze w pracy lekarza. Podstawą musi być zawsze badanie podmiotowe i przedmiotowe – bez nich w naszej pracy nie można się obyć. Dobrze zebrany wywiad i dokładne badanie przedmiotowe oraz nowoczesne techniki diagnostyczne pozwalają na wczesne wykrycie choroby, szczególnie nowotworów. Pojawiła się i stale się rozwija chirurgia małoinwazyjna i tu największą zaletą jest mniejsze cierpienie pacjenta. Wiadomo jednak, że nie wszystkie zabiegi można wykonać tymi metodami.
Z całą pewnością nie powinno się zmienić jedno – dbałość o pacjenta. W obecnych czasach niepokojące jest, że lekarz i również pielęgniarka obarczeni są „papierologią” i coraz mniej mamy czasu dla pacjenta. Ja staram się kierować w życiu zasadą, a raczej maksymą, że życie ma sens, jeśli służy się innym osobom. A pacjent to Osoba.
• Co by Pan powiedział dziś młodym adeptom chirurgii?
– Przede wszystkim, że to fascynująca dziedzina medycyny – i ja, gdybym dziś miał wybierać drogę życia to bez wahania znowu bym się poświęcił chirurgii. Na pewno trzeba wiedzieć i przygotować się na zmęczenie i bezsenne noce, bo chirurg, który operuje zawsze potem myśli o swoim pacjencie. Taka jest cena tego zawodu, chociaż to właśnie chirurgia daje szybkie, natychmiastowe wręcz efekty, przynosi choremu ulgę. I to jest wspaniałe!