Po prostu lubię ludzi
z dr n. med. Marią Jakubowską, niezwykle zasłużoną dla środowiska samorządu lekarskiego lubelską lekarką, nagrodzoną odznaczeniem Meritus Pro Medicis, rozmawia Anna Augustowska
- Ceniona, zasłużona, oddana, autorytet – to tylko niektóre określenia, jakimi jest Pani opisywana. Czy taką postawę wobec zawodu pomaga wypracować przykład innych, starszych lekarzy, o których zwykle mówi się Mistrz?
– W ogromnej mierze tak. Chociaż zapewne też osobiste predyspozycje i wychowanie. Pierwsze wzorce czerpałam z opowieści o moich stryjach lekarzach, którzy bardzo mi imponowali. Według mnie, dobry lekarz to przede wszystkim ktoś, kto po prostu lubi i ceni swoją pracę i ludzi. Bez tego trudno mówić o powołaniu. Ja zawsze chciałam pomagać innym. Pamiętam, jak w czasie Powstania Warszawskiego – a miałam wtedy 12 lat – widząc rannych naiwnie podpowiadałam: „Trzeba zrobić sztuczne oddychanie!” – a dorośli już wiedzieli, że ci ludzie nie żyją.
Po maturze, mimo sugestii mojej Mamy, zamiast studiów matematycznych wybrałam medycynę. Przez lata nauki, a potem pracy, spotkałam wielu wspaniałych, oddanych chorym lekarzy, którzy stawali się moimi Mistrzami. Jednym z nich był prof. Wiktor Stein, który, kiedy w czasie prowadzonych z nami zajęć w Klinice Neurologii u pacjenta doszło do zatrzymania krążenia, razem z nami prowadził reanimację. Nie pamiętam już, czy była ona skuteczna, ale profesor nam zaimponował.
Następnym lekarzem – dla mnie wzorem – był dr med. Henryk Dąbski, interesujący się wówczas hematologią, także prof. Mieczysław Kędra, pod którego kierunkiem uzyskałam specjalizację II stopnia z chorób wewnętrznych i który na moją prośbę skierował mnie na staż miesięczny do Kliniki Alergologicznej w Krakowie, prowadzonej przez prof. Mieczysława Obtułowicza oraz do Kliniki Hematologicznej prof. Juliana Aleksandrowicza. Obaj stali się moimi Mistrzami.
- A co zdecydowało, że poświęciła się Pani krwiodawstwu?
– Po powrocie z Krakowa do Lublina miałam do wyboru pracę w Oddziale Wewnętrznym u dr. Henryka Dąbskiego albo w Wojewódzkiej Stacji Krwiodawstwa. Wybrałam stację. Jej ówczesny dyrektor dr Tadeusz Węgrzecki interesował się diagnostyką immunohematologiczną, hematologiczną, koagulologiczną,
wirusologiczną i stał się kolejnym Mistrzem, który ukierunkował moje zainteresowania. Swoją pasją zaraził zespół pracowników, również i mnie. W 1968 r. po odbytych szkoleniach w Instytucie Hematologii w Warszawie utworzyliśmy Pracownię Diagnostyki Skaz Krwotocznych i podjęliśmy prace diagnostyczne, konsultacyjne i lecznicze w przypadkach krwotoków.
W 1976 r. uzyskałam specjalizację z transfuzjologii klinicznej, a w 1978 r. obroniłam pracę doktorską. Zostałam powołana na konsultanta wojewódzkiego ds. transfuzjologii i stałam się współodpowiedzialna za organizację krwiodawstwa i krwiolecznictwa. Pracę tę pełniłam do 1998 r.,
w tym czasie specjalizację z transfuzjologii uzyskało 12 lekarzy, szkolenia w zakresie krwiodawstwa i krwiolecznictwa odbyło ponad 4000 lekarzy przed specjalizacjami. Szkoliliśmy również pielęgniarki, magistrów i laborantów z terenu regionu lubelskiego. Prowadziliśmy również całodobowe konsultacje w zakresie diagnostyki i terapii transfuzjologicznej.
Opiekę merytoryczną nad Służbą Krwi prowadził Instytut Hematologii
i Transfuzjologii w Warszawie, a największe codzienne oparcie dawała nam prof. dr hab. Halina Seyfriedowa. Pod taką opieką tworzyliśmy dobry zespół; wydawało się, że wszyscy, od laborantek po kolegów lekarzy, byliśmy pasjonatami naszej pracy, która czasem przypominała prowadzenie… śledztwa.
- Śledztwa?
– Tak, bo badanie krwi przypomina rozwiązywanie skomplikowanych zagadek, czy łamigłówek. Podam przykład: u kobiety po porodzie wystąpił krwotok, którego mimo przetoczenia 5 litrów krwi nie udawało się zahamować. W surowicy stwierdzaliśmy przeciwciała reagujące z krwinkami dawców, jak i krążącymi w krwiobiegu (także dawców). Nie mogliśmy ustalić właściwego składu antygenowego krwi, którą należało jej podać. Czas działał na niekorzyść, tworzyliśmy różne kombinacje ale nic, dosłownie nic nie pasowało. Sprowadziliśmy wówczas całą rodzinę tej kobiety: męża, jej rodziców a także dzieci. Od wszystkich pobraliśmy krew do badań grup krwi i składu antygenowego i zaczęliśmy rozpisywać wszystkie możliwe warianty kto po kim i co mógł odziedziczyć – i dopiero wtedy się udało.
- W stacji krwiodawstwa przepracowała Pani ponad 30 lat. Ale w pamiętnym 1989 roku doszło coś jeszcze.
– Wreszcie nastał czas, w którym mogliśmy odbudować struktury samorządu lekarskiego. Oddaliśmy się temu z ogromnym entuzjazmem. Wiedzieliśmy, że tworzymy nową jakość. Przez 5 kadencji – od 1990 roku – pełniłam społecznie wiele funkcji w strukturach Lubelskiej Izby Lekarskiej, m.in. byłam sekretarzem ORL w I kadencji, w następnych przewodniczącą Komisji Kształcenia Medycznego. Opracowałam wtedy dla lekarzy stażystów ankietę ewaluacyjną, która dotyczyła przebiegu stażu i uzyskanych praktycznych umiejętności, co pozwoliło nam poprawić jakość szkoleń a także ocenić ich poziom. Zależało nam też na tym, aby do zajęć organizowanych przez LIL dołączyć zajęcia z prawa medycznego i etyki.
- Wiele lat później została też Pani pomysłodawczynią innej ankiety.
– Kiedy zostałam przewodniczącą Komisji ds. Emerytów i Rencistów ORL bardzo zależało mi na zintegrowaniu środowiska lekarzy seniorów, a także na autentycznym udzieleniu im wsparcia i opieki. Wiedziałam, że część z nich znajduje się w trudnej sytuacji. Stąd pomysł na ankietę na temat sytuacji materialnej a także stworzenie w LIL specjalnego funduszu nieoprocentowanych pożyczek
- Do wielu wyróżnień i odznak – wspomnijmy tu m.in. Medal LIL, odznaczenie Polskiego Towarzystwa Lekarskiego czy Kryształowe Serce za wybitne zasługi w rozwoju honorowego krwiodawstwa PCK oraz medal „Zasłużony dla Akademii Medycznej”, Złoty Krzyż Zasługi dołączyło jeszcze jedno – odznaczenie Meritus Pro Medicis. Czym ono jest dla Pani?
– Zaskoczeniem…
- Dla wielu lekarzy jest Pani Mistrzem i wzorem do naśladowania, autorytetem. Co by Pani chciała powiedzieć młodym ludziom wybierającym pracę lekarza?
–To samo, co na początku naszej rozmowy: dobry lekarz to ktoś, kto zna, ceni i lubi swoją pracę, a także lubi i szanuje ludzi, musi też zdawać sobie sprawę, że lekarz służy chorym. Tak – służy, chcę to podkreślić. Tego nauczyli mnie moi Mistrzowie, którzy nie patrząc na swoje wysokie stanowiska i tytuły naukowe zawsze byli przy chorym, potrzebującym pomocy człowieku. Adepci sztuki lekarskiej muszą też wiedzieć, że do końca życia będą się musieli uczyć. Mam nadzieję, że ja też nie zawiodłam moich Pacjentów i Kolegów.