Poniedziałek
Dzień z pracy lekarza POZ
Temat, z którym muszę się dzisiaj na pewno zmierzyć to zaświadczeniologia. Od jakiegoś czasu mam wrażenie, że zaświadczenia potrzebne są do wszystkiego. Najgłośniej było ostatnio w mediach o zaświadczeniach dla osób niepełnosprawnych do kolejnego 500+. Nieprecyzyjne przepisy ustawy i ciągłe obietnice spowodowały, że zgłaszali się po nie wszyscy, którym tylko wydawało się, że mogą na te pieniądze liczyć. Na nic się zdały tłumaczenia, że dochody emerytki po 75 roku są za wysokie albo niepełnosprawność nie taka duża. Wszyscy chcieli próbować składać wnioski, bo może się uda. Oczywiście do lekarza POZ.
Jednego dnia z takim problemem zgłosiło się do przychodni ok. 50 osób. W ZUS-ie i KRUS-ie informowano, że na wszelki wypadek, nawet ci co mają orzeczoną znaczną niepełnosprawność powinni mieć kwit, bo może orzeczenie jest nie z tego, co trzeba roku i nie na takim, jak trzeba druku. Zastanawiam się, czy to tylko bezmyślność? Przecież każdy z nas pisząc te niezliczone zaświadczenia, robi to kosztem pacjentów chorych, którzy dłużej czekają na wizytę, bo czas nie jest z gumy.
Zaświadczenia także są potrzebne seniorom do szkoły tańca, czy aby nic im się nie stanie. Pamiętam, kilka lat temu, imprezę karnawałową w Centrum Aktywizacji Seniorów na I piętrze w budynku mojej przychodni. U pana w wieku ok. 65 lat w trakcie tańca doszło do zatrzymania krążenia. Reanimacja prowadzona najpierw przez nas, a później przez Zespół Ratownictwa Medycznego nieskuteczna. Czy gdyby ten pan miał zaświadczenie, że może tańczyć, to lekarz mógłby odpowiadać karnie?
Zaświadczenia, że dziecko może chodzić do żłobka. Na moje pytanie, gdzie jest wykaz przeciwwskazań, pani dyrektor odpowiada, że jak jestem lekarzem to powinnam wiedzieć. Nie wiem. Nigdzie nie mogę znaleźć, nikt ich jeszcze nie wymyślił, ale zaświadczenie jest obowiązkowe (wpisane przez bardzo myślącą osobę do zasad rekrutacji). Ten sam żłobek wymaga także zaświadczenia, że dziecko już zdrowe i może wrócić do żłobka po chorobie. I znów pani dyrektor upiera się, że to dla dobra dzieci. Moje tłumaczenie, że to dziecko czekając na zbadanie przed wypisaniem zaświadczenia, między chorymi dziećmi znowu może się zarazić, zostaje skwitowane stwierdzeniem, że tak ma napisane w regulaminie.
Czy naprawdę zgodnie z prawem można do swojego regulaminu wpisać obowiązki dla innych osób, zupełnie z nami niezwiązanych?
Kilka lat temu w tym samym żłobku rodzice usłyszeli, że mają pójść do lekarza rodzinnego i dostać skierowanie na wymaz w kierunku owsików dla dzieci, pani dyrektor, z zawodu pielęgniarka, sama wyniki zinterpretuje. Na pytanie
dlaczego nie podpisze umowy z laboratorium i nie kieruje sama usłyszałam, że nie ma na „taką” profilaktykę” pieniędzy. A ja mam?
Wracając do zaświadczeń, brak umiarkowania w dopisywaniu nowych przepisów w różnych ustawach i rozporządzeniach jest przerażający. Biurokracja ponad wszystko. Zaświadczenie, że emerytka może jechać na wycieczkę, że dziewczyna ma bolesną miesiączkę i nie może dzisiaj ćwiczyć na zajęciach wychowania fizycznego.
No ale jest, jak jest. Zaświadczenia wypisane, czas zacząć leczyć. Pacjentka 45 lat, z bólem w okolicy lędźwiowej, ma kłopoty z poruszaniem. Badam, piszę leki, zalecenia. Na koniec prośba o zaświadczenie, bo miała dzisiaj być świadkiem w sądzie, co prawda ja nie jestem na liście lekarzy sądowych, ale mąż pojedzie do sądu z zaświadczeniem i telefonicznie poinformowali, że uznają.
Chce mi się krzyczeć, ale co to da? Kobieta rzeczywiście chora. Piszę zaświadczenie o stanie zdrowia, ale nie do sądu. Nie wiem, co to pacjentce pomoże, nad moim czasem nikt się nie zastanawia.
Po następnych kilku naprawdę chorych pacjentach, znów pani po zaświadczenie. Oniemiałam.
Urząd Pracy życzy sobie na piśmie opinię, ile kilogramów pani może dźwigać. Dzwonię do tegoż urzędu i co słyszę? Mentorskim tonem pani mi tłumaczy, że każdy bezrobotny podpisuje oświadczenie, że jest zdolny do podjęcia pracy, i jak jakiejś pracy nie może wykonywać, to musi mieć zaświadczenie… i raczej od specjalisty, a nie od lekarza POZ. Na moje pytanie, z jakich przepisów prawa to wynika słyszę, że to przecież dla dobra klienta i nie musi wynikać z niczego.
Z niepokojem czekam na następne wymysły wszystkich, którzy unikają narażenia się na jakąkolwiek, nawet potencjalną odpowiedzialność własną, wymyślając kolejne „zaświadczenia” np. do jeżdżenia autobusem nisko- lub wysokopodłogowym, czy chodzenia prawą lub lewą stroną chodnika. Ilość absurdów i biurokracji rośnie w zastraszającym tempie. Ale może jutro będzie lepiej.
Wioletta Szafrańska-Kocuń