Mam wrodzoną ciekawość
z Beatą Kościańską, onkologiem, szefową Lubelskiego Rejestru Nowotworów i scrabblistką, rozmawia Anna Augustowska
- Scrabble to, jak mi się wydaje, tylko wierzchołek całej góry wielu Pani pasji obok ogrodu, psów, historii, pracy zawodowej…, żeby wymienić tylko najważniejsze?
– Wszystko dlatego, że mam wrodzoną przypadłość, która nazywa się ciekawość. Interesuje mnie niemal wszystko. Stąd kilka pasji, którym z radością się oddaję i pewnie gdyby doba miała więcej godzin – miałabym ich jeszcze więcej.
Scrabble pozwalają mi zresetować umysł. A to dla higieny psychicznej kogoś, kto pracuje z chorymi onkologicznie jest po prostu niezbędne.
Scrabble to gra, która należy do najpopularniejszych na świecie gier słownych. Fantastyczna rozrywka intelektualna, która nie tylko poszerza słownictwo ale także wiedzę. Poza tym dostarcza bardzo sportowych emocji, bo scrabbliści startują w zawodach. Wszystkich zrzesza Polska Federacja Scrabble.
Ja zaczęłam grać dzięki koleżance z pracy, ale z czasem rozkręciłam się na całego i wzięłam nawet udział w kilku turniejach, które są organizowane w całej Polsce. Trafiłam do grupy zaprzyjaźnionych scrabblistów z Lublina (przy okazji poznałam bardzo interesujących ludzi, zyskałam nowe przyjaźnie). Spotykamy się na towarzyskich treningach, rozgrywamy ze sobą pasjonujące bitwy. A jak nie ma czasu na spotkanie w realu (zwykle to ulubione knajpki na lubelskim Starym Mieście), to w scrabble można też grać on-line.
Przypomnę, że I Ogólnopolski Turniej Scrabble pod patronatem tygodnika „Razem” odbył się 11 kwietnia 1987 roku w Warszawie. Turniej wygrał Arkadiusz Karasiński, zostając pierwszym nieoficjalnym mistrzem Polski.
- Scrabble to ukojenie umysłu, a ogród?
– Również! I żałuję, że nie mam większych areałów. Grzebanie w ziemi, sianie, podlewanie to także doskonały wyciszacz emocji i wielka frajda. Lubię, aby mój ogródek pachniał ziołami – założyłam w tym celu specjalny skalniak, gdzie np. sadzę macierzankę, lawendę, bazylię, żywokost (na leczniczą nalewkę i świetny nawóz dla pomidorów). Mam dużo bylin kwiatowych, np. 11 odmian moich ulubionych piwonii i oryginalne ciemierniki.
- A pod płotem…
– Rośnie sobie topinambur. Roślina uprawiana w Polsce 300 lat temu i niemal całkiem zapomniana – chociaż teraz powraca na nasze stoły. Powinna, bo poza dobroczynnym wpływem na układ odpornościowy, topinambur obniża poziom cukru we krwi oraz cholesterol, reguluje ciśnienie, ułatwia proces odchudzania. Ponadto oczyszcza organizm, reguluje pracę układu pokarmowego i wspomaga układ krążenia.
- I jest pyszny!
– Ma wspaniały smak, z powodzeniem może zastąpić ziemniaki. Bulwy można gotować albo piec. Poza tym roślina ta nie wymaga w zasadzie żadnych zabiegów pielęgnacyjnych, rośnie sama i daje bardzo obfity plon.
- Ważne są też psy. Można bez nich żyć?
– Bez psów i zwierzaków w ogóle, świat byłby mniej znośny, to pewne! Są przy mnie odkąd pamiętam. Ukochaną bokserkę, Boję, mieliśmy aż 12 lat. Była cudownym psem, z którym wychowywali się moi synowie. Teraz mam jamniczkę Florcię (to już mocno starsza dama), którą przygarnęłam po nagłej śmierci jej pierwszego właściciela i Jogusia, znalezionego w lesie i uratowanego kundelka, który wniósł do naszego domu wiele radosnej energii.
- Rozumiem, że ten pozazawodowy świat pomaga w pracy z chorymi na nowotwory. Czy onkologia to od początku była wymarzona specjalizacja?
– Onkologia to był w zasadzie przypadek. Bo ja do końca nie bardzo wiedziałam, kim chcę być. Wszystko przez tę moją ciekawość…, bo tak wiele dziedzin wydawało mi się fascynujących. Nie mogłam podjąć decyzji, a był to czas, kiedy rodziła się współczesna onkologia. Skończyłam studia i musiałam, zgodnie z obowiązującym wtedy prawem, zacząć pracę w wyznaczonym miejscu. W Lublinie nie było specjalnego wyboru. Zdecydowałam się na szpital onkologiczny. Nie wiedziałam, że ta decyzja zaważy na całym moim zawodowym życiu. Bo tak naprawdę to w szkole średniej marzyłam o astronomii, tata widział mnie na politechnice albo architekturze… Tymczasem byłam przy narodzinach nowoczesnej onkologii i to nie ukrywam, było i jest bardzo ciekawe. Pozwala mi stale uczyć się czegoś nowego – także w kwestiach całkiem
niemedycznych. Na przykład, komputeryzacja to moja kolejna pasja. Ogromna! Prowadzenie rejestru nowotworów – a zajmuję się tym od 1988 roku, czyli od 30 lat – bez znajomości programów komputerowych byłoby jakimś absurdem. Dlatego z radością stale się doszkalam w tej dziedzinie. Uważam, że komputery to wspaniałe maszyny.
- Prowadzenie rejestru można pogodzić z pracą z pacjentami?
– Staram się to godzić. Lubię i potrzebuję pracy z chorymi. Zawsze tak było. Mogę się poszczycić, że znalazłam się wśród osób, które zakładały lubelskie hospicjum dla dorosłych. Pasjonowała mnie medycyna paliatywna, jeździłam do chorych leżących w domach, prowadziłam też kursy dla wolontariuszy hospicyjnych. Nie wyobrażam sobie życia bez pracy wśród chorych.
- I wśród zdrowych, których stale trzeba edukować.
– To prawda, wszelkie akcje profilaktyczne i edukacyjne mają ogromne znaczenie. Nie unikam udziału w nich, lubię prowadzić wykłady, bo wierzę, że można zmieniając nawyki i styl życia, skutecznie chronić się przed wielu chorobami, nie tylko nowotworowymi. A praca w rejestrze najlepiej to pokazuje – ostatnio np. obserwujemy, jak zmniejsza się liczba zachorowań na raka płuc u mężczyzn, bo panowie palą mniej papierosów. To napawa optymizmem.