W posłudze chorym i ich rodzinom
Jubileusz 20-lecia Hospicjum Dobrego Samarytanina w Lublinie
z Marią Drygałową, założycielką i honorową prezes Hospicjum Dobrego Samarytanina w Lublinie, rozmawia Anna Augustowska
- Naszej rozmowy nie mogę zacząć inaczej: na początku, czyli blisko 30 lat temu, była Maria Drygałowa i jej wrażliwość…
– Zaczęłabym inaczej: na początku nie było nikogo, kto zająłby się ciężko chorym, umierającym na nowotwór człowiekiem – ten konkretny, który do mnie trafił, miał nowotwór kości żuchwy, potwornie zmienioną twarz – i nie miał gdzie się podziać. W szpitalu już nie mógł przebywać, w domach opieki nie chcieli go współmieszkańcy… Los tego chorego stał się dla mnie impulsem, aby stworzyć miejsce, do którego mogliby trafiać właśnie tacy, terminalnie chorzy ludzie. A o sprawie przesądził tekst o krakowskim hospicjum, na który się natknęłam w ówczesnym „Przekroju”. Postanowiłam wtedy na własne oczy zobaczyć „jak to działa”. Razem ze mną do Krakowa i szefującego wtedy w tamtejszym hospicjum lekarza Jana Deszcza pojechali też lekarze z Lublina Beata Kościańska i Jerzy Kalasiewicz, wkrótce dołączył też Adam Borzęcki.
Po powrocie zaczęliśmy starania o zarejestrowanie Lubelskiego Towarzystwa Przyjaciół Chorych.
- W 1989 roku w świadomości społecznej termin hospicjum w zasadzie nie istniał. Jak zaczynaliście?
– Od opieki domowej. Do dzisiaj to najważniejsza część, wręcz istota, naszej działalności. Nasz pierwszy kąt to były pomieszczenia w lokalu Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej, gdzie mogliśmy urzędować popołudniami, po wyjściu pracowników komitetu. Jednak to nikogo nie zniechęcało i mimo różnych przeszkód dopięliśmy swego – przy ul. Bernardyńskiej równo 20 lat temu nasze hospicjum mogło przyjąć pierwszych pacjentów do opieki stacjonarnej. Zaczynaliśmy od 8 łóżek – teraz, w rozbudowanym i nowocześnie wyposażonym budynku, dysponujemy 23 łóżkami. Nieustannie przez 24 godziny na dobę i przez 7 dni w tygodniu trwa systematyczna i ciągła opieka medyczna w hospicjum stacjonarnym.
- To wystarcza?
– Zapotrzebowanie jest o wiele większe. Średnio każdego miesiąca mamy ok. 60 chorych pod opieką, ale na miejsce przy Bernardyńskiej czeka kolejka. Zwykle trzeba odczekać 2-3 tygodnie, co nie oznacza, że chory jest bez naszej pomocy. Jeśli nie przebywa w szpitalu otaczamy chorych opieką w ich domach. Pacjentami opiekuje się 16 lekarzy i 32 pielęgniarki. Oprócz tego chorych wspiera codziennie grupa wolontariuszy.
Nie zamierzamy jednak zwiększać bazy, bo nie chcemy, aby hospicjum straciło swój kameralny a więc domowy charakter. To nie może być szpital. Dlatego cieszę się, że powstają inne placówki hospicyjne m.in. w Lubartowie, Krasnymstawie, Włodawie, Puławach.
- Chyba pierwszy raz nie będę więc życzyć hospicjum zwiększenia metrażu?
– Proszę nam życzyć, aby przede wszystkim chorzy trafiali tu nie w ostatnich dniach życia, kiedy już bardzo cierpią, a wcześniej, bo wtedy możemy naprawdę skuteczniej pomóc; aby byli młodzi lekarze, którzy będą specjalizować się w medycynie paliatywnej; aby nie zabrakło wolontariuszy chcących się dzielić swym czasem z chorymi, a także, aby powstawały nowe placówki, bo tylko w małych, pełnych domowej atmosfery hospicjach można spełniać ich misję – czyli być blisko ciężko chorego, odchodzącego człowieka.