Dzień z pracy lekarza POZ
CZWARTEK
Właśnie wróciłam z 12-dniowego urlopu. Tak długa nieobecność w przychodni nie zdarzyła mi się już od dawna. Na wejściu tłum pacjentów – ci zarejestrowani na konkretne godziny i ci z grupy „ja tylko…”. Postanowiłam przejść przez to wszystko spokojnie, w końcu jestem po urlopie. Ale zobaczyłam stos kwitów różnej kategorii, które zdążyły się nagromadzić w czasie mojej nieobecności. Na początek zajęłam się tymi z NFZ.
Wreszcie doszłam do pisma o wytłumaczenie, dlaczego w 2021 r. przepisaliśmy 12 pacjentom Influvac z 50% refundacji, mimo że mieli 65+ i im się to nie należało, powinni zapłacić 100%. Na refundację mieliby Vaxigrip, ale tego nie było wtedy w aptece. NFZ prosi o dostarczenie dokumentacji medycznej w terminie siedmiu dni, a ten minął przedwczoraj. Dzwonię i pytam, czy mogę się jakoś wytłumaczyć z tego przestępstwa w opóźnieniu. Otrzymuję odpowiedź, że nic się nie stało i mogę to zrobić dzisiaj. Na moje pytanie, po co mam wysyłać dokumentację, jeśli to niczego nie zmieni i zabiorą pieniądze za refundację z odsetkami za trzy lata, pani prosi o dodatkową dokumentację uzasadniającą złamanie przepisów przez lekarzy. Ledwo się powstrzymuję, żeby nie skomentować tych słów. Konkluzja jest taka, że piszę tylko krótkie pismo. NFZ nic na tym nie stracił, dopłata do Vaxigripu była taka sama jak do Influvacu, zyskali pacjenci, a pieniądze odda lekarz, bo tak najłatwiej. Firmy ubezpieczeniowe (na pewno PZU) zaczęły nawet proponować lekarzom ubezpieczenia od zwrotu kosztów refundacji. Na pewno skorzystam.
Wszyscy uczymy się być asertywni i nie określać refundacji na wyrost, lecz bardzo precyzyjnie. Ale błędy się zdarzają i przy takiej ilości przyjmowanych pacjentów i wypisywanych recept nie unikniemy kar i odsetek. Chyba że zmienią się przepisy i to nie my będziemy o tym decydować (ale ja nie wierzę w taki cud). Koledzy w poradniach AOS i szpitalach często informują pacjentów, że nie wolno im wypisywać recept i odsyłają do nas. Bardzo wygodnie. Przez tydzień próbowałam się dodzwonić do przychodni przy ul. Topolowej, w której jeden z kolegów urologów robi to nagminnie, twierdząc (tak mówią pacjenci), że pani ministra zakazała mu pisać recepty. Może w końcu się dodzwonię. Koleżanki twierdzą, że moje telefony i rozmowy niczego nie załatwią, że trzeba zmienić mentalność albo NFZ powinien też zastosować kary, które najszybciej wpływają na zmianę myślenia. Ale ja mam ciągle nadzieję, że wygram tę nierówną walkę bez pisania skarg. Czas pokaże.
Muszę się jeszcze zająć następną katastrofą, czyli szkolnymi szczepieniami przeciwko HPV. Nikt się do tego nie pali – ani my, ani szkoły, bo w przychodni wygodniej: mamy komputer, od razu wprowadzamy dane do karty szczepień, są lodówki itd. W szkole jedna wielka niewiadoma, nie wszystkie dzieci znamy, bo są też zapisani do innych przychodni, ale taki ktoś miał pomysł i próbujemy go zrealizować, jak na razie bardzo niezbornie. Wątpię w sukces tego pomysłu, ale pożyjemy, zobaczymy.
Zapisałam się na kurs języka włoskiego. Może na emeryturze wyjadę leczyć Włochów? To jest jakiś pomysł i plan. Czy realny to już inny temat.
Wioletta Szafrańska-Kocuń
Wiceprezes ORL w Lublinie