Rozstanie z wolnym rynkiem
W służbie zdrowia da się zauważyć zbyt wiele wolnego rynku, co nie pomaga ani pacjentom, ani systemowi opieki – stwierdził podczas jednego z paneli Forum Ekonomicznego w Krynicy minister zdrowia Konstanty Radziwiłł.
Trzeba przyznać, że niemal od ćwierćwiecza, jak zaklęcia powtarza się mantry o potrzebie reformy służby zdrowia, przez którą z jakiegoś powodu, na zasadzie oczywistości rozumie się jej prywatyzację. Wielu lekarzy, którzy uwierzyli politycznym zapewnieniom, że rynek i konkurencja będą drogą do zawodowego i finansowego sukcesu, zaangażowało swoje oszczędności i spadki po rodzicach, nie mówiąc o bankowych kredytach, aby wziąć sprawy w swoje ręce, dziś za sprawą tzw. suwerena dopada niespodzianka nie do pozazdroszczenia.
Mordobicie w białych rękawiczkach
Najgorzej, że nikt nikomu w codziennej gazecie, radiu i telewizji niczego nie wyjaśnia. Aż strach włączyć radio w samochodzie dojeżdżając do pracy, lub telewizor po pracy. Tam liczy się tylko mordobicie w białych rękawiczkach. Bo „ciemny lud to kupi”! Tymczasem prości ludzie zwykle nie posiadają wiedzy niezbędnej do oszacowania ich potrzeb w kwestii usług zdrowotnych. A gdy już zdarzy się tak, że potrzebują czegoś poważniejszego niż kontrolna wizyta u lekarza, to zwykle koszty tych zabiegów są nie na ich kieszeń.
Co więc robi teraz rząd, aby ostatnim niedowiarkom do reszty obrzydzić komercjalizację? Ocenia,
bada wskaźniki i porównuje je z innymi krajami. A opozycja się nad nim pastwi. Okazuje się, że wydajemy mniej niż inne kraje, jeśli chodzi o wydatki realne, ale też jeśli chodzi o PKB. Ale w tym ambitnym dziele gdzieś zapodział się drobny szczegół: pieniądze, które ma zastąpić sieć szpitali. „Chcemy, żeby opieka zdrowotna była nie tylko listą procedur, którą wykonują świadczeniodawcy” – wzniośle zakomunikował minister. Górnolotne deklaracje nie kosztują ani nie bolą, gorzej już z dotrzymaniem słowa. Tymczasem prości ludzie, którzy tej nowoczesnej i skoordynowanej opieki najbardziej potrzebują, dostają kolejnego kuksańca, jeśli milczeniem pominąć dotkliwe kopniaki spod rejestracji w przychodniach specjalistycznych. Pod sejmowy walec wpadną niebawem sądy, media i świąteczny handel w hipermarketach, a ochrona zdrowia lub jak woli Radziwiłł służba, jak piąte koło u wozu, będzie nim nadal kołysać na wyboistej drodze. W ciągu ostatnich dwóch lat nie stało się nic, co by ulżyło pacjentom i poprawiło warunki pracy lekarzy. Co najwyżej pożegnaliśmy kilku lekarzy, którzy nie wytrzymali przepracowania.
Ustawa o sieci żadnej sieci nie wprowadza
Naczelny animator ustawy o sieci szpitali, wiceminister Piotr Gryza, przekonuje, że sieć to również rynek. Przecież to iście Orwellowska retoryka: nazywanie Ministerstwa Wojny Ministerstwem Pokoju nie zmienia faktu, że ten resort zajmuje się zbrojeniem. Tylko patrzeć, jak rynek, przynajmniej w lecznictwie szpitalnym, będzie, jeśli nie zlikwidowany, to bardzo istotnie ograniczony.
Ustawa o sieci żadnej sieci nie wprowadza. Bo przez sieć rozumiemy stworzenie zespołu powiązań funkcjonalnych, organizacyjnych, formalnoprawnych pomiędzy szpitalami, a takich tutaj próżno szukać. Szpitale, którym sprzyjało szczęście i polityczne flirty, są najwyżej oczkami w poszarpanej siatce. Podobnie finansowanie „ryczałtowe”, w rzeczywistości ryczałtem nie jest. Wartość ryczałtu zależy od wykonanych świadczeń. Ministerialne rozporządzenie jasno wskazuje, że ryczałt w przyszłym okresie jest funkcją jego wykonania w okresach poprzednich. Tymczasem zgodnie z definicją, finansowanie ryczałtowe to takie, w którym opłata ma stałą wysokość i nie zależy od nakładu prac i środków, które trzeba było ponieść na jej wypracowanie. Tylko w pierwszym okresie funkcjonowania sieci, czyli w czwartym kwartale tego roku, kwota ryczałtu, ustalana na podstawie świadczeń wykonanych i sprawozdanych w 2015 r. z cennika roku 2017, jest finansowaniem ryczałtowym.
Czy warto się wysilać?
Weźmy przykład z hipotetycznego terenowego szpitala. Jeżeli w okresie bazowym jego dyrekcja otrzyma ryczałt w wysokości 10 mln zł i wykona go co do grosza, to w kolejnym okresie wartość ryczałtu pozostanie bez zmian. Jeśli jednak ryczałtu nie wykona lub go istotnie przekroczy, w kolejnym okresie kwota, niestety, się zmieni. Dlaczego niestety? Bo przy połowie wykonania, ryczałt na kolejny okres będzie stanowił 60 proc. wartości wykonania. Ale gdy szpital, w swoim twórczym zapale, przekroczy go o połowę (150 proc. wykonania), to jego ryczałt zostanie zwiększony najwyżej o 22 proc. Najbardziej będzie opłacało się wykonać od 90 do 102 proc. ryczałtu. Czyli stare rosyjskie porzekadło „tisze budiesz, dalsze jedziesz” może stać się wkrótce mottem naszej rodzimej kadry menedżerskiej. Konia z rzędem temu, kto w tej zawiłej arytmetyce dostrzeże jeszcze wolny rynek i konkurencję.
Prywatny POZ jest cacy!
Gołym okiem widać, że suweren nie przepada za prywatną własnością. Chociaż nie ma dowodów, że prywatne szpitale udzielają gorszej jakości świadczeń niż publiczne. Nierzadko wygląda to wręcz odwrotnie. Istnieją, oczywiście, przykłady nieuczciwych zachowań podmiotów prywatnych, ale od takich samych aż się roi wśród podmiotów publicznych. Ale najbardziej zdumiewa niekonsekwencja w podejściu do podmiotów prywatnych. Zdaniem suwerena, prywatne szpitale są zachłanne i sprytnie odnajdują niezagospodarowane nisze. A więc nie zasługują na publiczne finansowanie. A już prywatny POZ jest jak najbardziej cacy! Co więcej, pomimo częstych deklaracji Radziwiłła, że w ochronie zdrowia nie powinno być zysku, zwiększa się ich finansowanie i tworzy osobną ustawę o podstawowej opiece zdrowotnej, którą właśnie przyjął rząd. Gwarantuje ona lekarzowi rodzinnemu rolę koordynatora procesu leczenia, sterującego specjalistami i nadzorującego leczenie szpitalne. Będę z uwagą śledzić, jak lekarze rodzinni poradzą sobie w Lekarskiej Lidze Mistrzów.
Czego możemy się spodziewać z nadejściem jesieni? Pacjent będzie nadal czekał miesiącami na wizytę u specjalisty. Zamożniejsi pacjenci machną na to ręką, bo od lat żałują swoich oszczędności na bezpieczeństwo zdrowotne. Dyrektorów publicznych szpitali czeka przyspieszony kurs zarządzania stroną przychodową, aby wyjść na swoje. A lekarzami uczestniczącymi w badaniach klinicznych, już oficjalnie interesuje się Biuro Antykorupcyjne.
Marek Stankiewicz
Czego lekarze i ich pacjenci mogą oczekiwać po 1 października w związku z wprowadzeniem systemu sieci szpitali?
– Wprowadzenie ustawy o sieci szpitali budzi wiele emocji. Niewątpliwie wielką nadzieję na poprawę sytuacji w ochronie zdrowia mają pacjenci, co z pewnością należy łączyć z zapewnieniem o polepszeniu dostępności do lekarzy specjalistów czy skróceniu kolejek oczekujących na leczenie operacyjne. Podobne deklaracje mogliśmy już usłyszeć w czasie wprowadzania pakietu onkologicznego. Jednak dla większości chorych reforma i tym razem nie będzie stanowiła przełomu. Będzie miała natomiast znaczenie dla lekarzy pracujących na co dzień w jednostkach ochrony zdrowia. Przyzwyczajeni do realizacji rocznych kontraktów z NFZ, często ze znacznym nadwykonaniem w stosunku do zawartych umów, pozostaną zmuszeni do skrupulatnego gospodarowania powierzonym im budżetem. Mam nadzieję, że efektem tego nie będą próby realizacji jedynie opłacalnych procedur a dopasowanie działalności do możliwości finansowych szpitala nie spowoduje obniżenia jakości świadczonych w nim usług medycznych.
Radosław Starownik
Dyrektor SPSK Nr 4