Na szezlongu na golasa, na zdrowie

Opublikowano: 13 czerwca, 2024Wydanie: Medicus (2024) 06-07/2024Dział: 8,7 min. czytania

Bez palenia papierosów, robienia zdjęć, czytania gazet czy książek. Bez omawiania interesów i prowadzenia zawodowych dyskusji. Brzmi jak przepis na idealny urlop. Tymczasem takie rygory obowiązywały pacjentów w przedwojennym zakładzie leczącym słońcem, wodą i powietrzem. W wakacyjny czas zaglądamy do mających ponad 100 lat publikacji, propagujących słońcowanie – terapie słonecznymi promieniami, ale też światłem elektrycznym.

Kąpiele słoneczne jako lekarstwo na rozmaite choroby stosowali już starożytni Grecy. Na tej liście były: podagra, reumatyzm, otyłość, cierpienia wszelkie nerek i wątroby, wodna puchlina i nabrzmiałości. Astma, choroby skrofuliczne; pewne dolegliwości nerwowe, ischias, rozmaitego rodzaju paraliże; hipochondria, histeria, epilepsja czy wszelkie chroniczne choroby skórne – wylicza autor książki „Powietrze i słońce jako najlepsze i najtańsze środki lecznicze. Zarys popularny o kąpielach powietrznych i świetlanych”. Ukazała się ona w Warszawie, dokładnie 120 lat temu.

To jedna z serii popularnych publikacji, jakie były wówczas dostępne na rynku. Autor, kryjący się pod pseudonimem Przyjaciel Zdrowia, wskazuje na dezynfekcyjne własności słonecznych promieni i tytułuje jeden z rozdziałów „Światło-lekarzem”.

Najprawdopodobniej Przyjaciel Zdrowia sam lekarzem nie był, ale przywołał wiele ówczesnych i historycznych lekarskich sław. – Pod koniec XVIII wieku wybitny lekarz Loretti wskazywał światło słoneczne jako najskuteczniejszy środek przeciw suchotom. Doktor Loebel zalecał kąpiel słoneczną jako znakomite lekarstwo w chorobach żołądkowych czy próchnicy kości, przeciw podagrze i innym słabościom. Jednocześnie zakazywał kąpania się w słońcu w wypadkach krwawienia lub ostrych zapaleń. Według doktora Otterbeina słońce to lek na otyłość; zdaniem doktorów Strebla i Kattenbrackera – na choroby cukrowe. Doktor Below słonecznym światłem leczy choroby piersiowe i gruźlicę kiszek, a doktor Koenig: podagrę, gościec, ból biodrowy i kulszowy, a także reumatyzm i zadawniony syfilis – wymieniał, powołując się na rozmaite autorytety.

Czytelnik w 1904 roku dostawał też garść praktycznych informacji, jak skorzystać z dobrodziejstwa solarnego.

Jak się kąpać

Z lektury wynika, że chcąc urządzić sobie kąpiel słoneczną, trzeba ją brać przy oknach zupełnie otwartych i uważać, by do pokoju wpadało jak najwięcej światła słonecznego. Trzeba przysunąć do okna kanapkę, szezlong lub chociażby zwykłą ławkę – co zapewne miało sugerować, że bez względu na status społeczny można korzystać ze słońcowania. Na dowolnym meblu kładzie się pacjent, uwaga! zupełnie obnażony. Trzeba jedynie okryć czymś głowę i pamiętać, by nasłoneczniać całe ciało.

Można też było skorzystać z oferty specjalistów. W zakładach, które wówczas leczyły przy pomocy metod naturalnych, organizowano nasłonecznione pomieszczenia, w których pacjenci leżeli grupowo na tapczanach czy materacach i kocach. Seanse odbywali nago lub w tak zwanych majteczkach kąpielowych. Głowy jedynie mieli skryte w cieniu daszków lub firaneczek.

Kąpiel słoneczna ma trwać co najmniej 20-30 minut i za każdym razem powinno się ją przedłużać o minutę lub parę minut, przyzwyczajając się coraz bardziej do działania tego żywiołu. Podczas kąpieli trzeba co pewien czas zmieniać pozycję ciała – pisze Przyjaciel Zdrowia.

Po skończeniu kąpieli słonecznej należało wejść do wody lub polać się wodą z konewki. Zalecany był też masaż. Po takim zabiegu pacjent miał odczuwać przypływ dobrego humoru i poprawę apetytu.

U progu XX wieku nadzieją były badania nad stosowaniem skoncentrowanych promieni słonecznych do niszczenia „bacylli gruźlicy” wewnątrz płuc. W zabiegach, gdzie światło dostanie się poprzez ciało i wyleczy gruźlicę, upatrywano przełom w opanowaniu tej groźnej choroby.

Blask amerykański

Oprócz kąpieli słonecznych stosowano też kąpiele w świetle elektrycznym.

Skrzynia była wysoka na półtora metra, jej dno miało około metra kwadratowego. Wewnątrz niej umieszczono krzesło dla pacjenta oraz od 40 do 60 lamp żarowych, każda o sile 15 do 30 świec. Na dodatek środek wyłożony był zwierciadłami. Tak wyglądał pierwszy aparat do kąpieli elektrycznych wystawiony w Chicago. Osoba korzystająca była naga i miała głowę wystawioną  na  zewnątrz.

Ciało było poddawane promieniom przez około 25-30 minut. Temperatura w skrzyni sięgała 50 stopni. Całym procesem sterował lekarz, on też nadzorował kąpiel wodną i masaż po naświetlaniu. Za prototypem urządzenia stał nie kto inny jak słynny wynalazca płatków kukurydzianych i masła orzechowego, amerykański lekarz John Harvey Kellogg. Król płatków śniadaniowych prowadził sanatorium, w którym ordynował bezmięsną dietę, lewatywy oraz gimnastykę. Kąpiele świetlno-elektryczne też.

Magnetyzm słoneczny

O sile mody na terapie solarne, a może o ich skuteczności, świadczy historia Szwajcara, który żył na przełomie XIX i XX wieku i zasłynął jako autorytet medyczny, choć lekarzem w ogóle nie był. Arnold Rikli stworzył w Słowenii, w miasteczku Bled, prężny ośrodek turystyki zdrowotnej. Przedsiębiorca, który porzucił rodzinny biznes barwienia skór, nabył posiadłość, gdzie w sanatoryjnych warunkach leczył swoimi metodami rzesze pacjentów. Był tam nawet szpital z lekarskim gabinetem właściciela. Jak wspominają biografowie, ludność miejscowa nie była zachwycona stosowanymi terapiami z uwagi na to, że kuracjusze chadzali nago. Integracja była ciężka, bo twórca ośrodka choć żył w Słowenii ponad pół wieku, nie poznał języka rodowitych mieszkańców. Zapewne jego goście także.

Rikli miał mawiać, że woda jest dobra, powietrze lepsze, ale najlepsze światło słoneczne.

Profesor od luster

– Biegać lub chodzić w słońcu: pożytek największy, siedzieć zaś lub leżeć, skutek bardzo mały. Życie higieniczne i uprawianie kąpieli słonecznych ma cudowny wpływ na zdrowie, humor, siły, energię i długowieczność człowieka – to jedne z licznych wskazówek zawartych w wydanej 6 lat po poradniku Przyjaciela Zdrowia książce „Hygiena i zdrowie. O własnościach leczniczych promieni słonecznych”.

Autor, Franciszek Baytel, ma trochę wspólnego ze szwajcarskim naturopatą. Głoszący liczne pogadanki i wykłady na temat higieny i zachowania zdrowia, używający stopnia profesora, Baytel był warszawskim… filantropem i przedsiębiorcą. Konkretnie właścicielem największej w ówczesnej Polsce firmy produkującej lustra i szyby.

Nie miał nic wspólnego z medycyną. Ale jak zapewniał we wstępie swojej „Hygieny i zdrowia”, przez 25 lat śledził i analizował to, co lekarze mieli do powiedzenia na ten temat. Wzbogacił też treść o własne przemyślenia dotyczące dobrego życia.

Nie mogę się powstrzymać, aby ogłosić wielki tryumf i zwycięstwo prawdy, zwycięstwo nauki o higienie – pisał.

Nie śpią, nie jedzą

W formie dygresji – jedno z przemyśleń Franciszka Baytela, który zauważa w swej książeczce, że najkrócej żyją dorożkarze i… doktorzy.

Jakiego wieku dożył płodny literacko i popularyzatorsko producent luster, nie wiadomo. Firmę pokonał Wielki Kryzys końca lat 20. ubiegłego wieku. Po upadku przedsiębiorstwa i problemach z wierzycielami Baytel przeżył załamanie nerwowe. Błąkał się po Warszawie, usiłował popełnić samobójstwo, spędził kilka dni w areszcie. Dalsze jego losy nie były znane.

Biznesmen, poeta-amator i filantrop w jednej osobie był jednak uczciwy wobec czytelników, bo zastrzegał: rozsądnie postąpi każdy, gdy żadnych zabiegów leczniczych, a nawet higienicznych rozpoczynać nie będzie bez porady lekarza!

Obowiązuje nagość

Niedozwolone jest na terenie zakładu palenie tytoniu, dokonywanie zdjęć fotograficznych, czytanie gazet, książek, robienie robótek oraz przebywanie na placu w obuwiu na twardych i wysokich obcasach. Zabrania się załatwiania korespondencji, jak również nie zaleca się omawiania interesów, dyskusji i sporów na tematy zawodowe. Podczas kąpieli w basenie i słońcowaniaobowiązuje nagość – to fragmenty regulaminu obowiązującego w 1938 roku na terenie Zakładu Leczniczego Stosowania Słońca, Powietrza i Ruchu im. dr E. Lewickiej (Solarium) w polskich wówczas Druskienikach.

Eugenia Lewicka, założycielka Solarium, lekarka i prekursorka medycyny sportowej nie żyła już wówczas od siedmiu lat. Do dziś na stronie Druskienik na Litwie znajdujemy historię tego miejsca i przywołanie z czasów międzywojnia postaci kobiety, która z cenionego uzdrowiska oferującego wodne, solankowe terapie stworzyła modny, nowoczesny Zakład Leczniczy Stosowania Słońca, Powietrza i Ruchu. Tylko w ciągu jednego sezonu potrafiło przyjechać tu w latach 30. ubiegłego wieku ponad dwa tysiące osób.

Lewicka, absolwentka medycyny w Kijowie, była sezonowym lekarzem uzdrowiskowym. Podczas podróży do Danii i Szwecji podpatrywała metody, które w ciągu kilku lat wprowadziła w Druskienikach. Powstał istniejący do dziś park, strefy ćwiczeń dla panów, pań i dzieci. Miejsca, gdzie kąpano się w słońcu, ale też boiska, korty, baseny i natryski.

Czy zakaz chodzenia po głównym placu zakładu w butach na wysokich i twardych obcasach wynikał z troski o wygodę kuracjuszek, zachowanie ciszy, a może dbanie o nawierzchnię – nie wiadomo.

Paradoksalnie wiadomości o metodach i terapiach stosowanych przez doktor Lewicką nie ma zbyt dużo. Kilka książek i wiele artykułów dotyczących jej osoby to historia kilkuletniego związku, romansu czy zażyłości z marszałkiem Józefem Piłsudskim. Poznali się, gdy marszałek przyjechał do Druskienik. Niewyjaśniona śmierć młodej kobiety, interpretowana jako samobójstwo lub celowe otrucie, dodała jej losom tajemniczości. Dorobek naukowy, nowatorskie inwestycje i pionierskie metody przegrały z osobistymi wydarzeniami. Została zapamiętana jako ostatnia miłość marszałka, choć nawet taką nie była. Podobno po ich rozstaniu Piłsudski zainteresował się kolejną kobietą.

Plan na lato

Podsumowując, przypominamy „Główne podstawy i czynniki życia hygienicznego oraz długowieczności” zebrane przez Franciszka Baytela. Po pierwsze: dobre mieszkanie, odzież i pokarmy. Po drugie: słońce, woda i powietrze. Po trzecie: umiarkowanie, ruch i spokój ducha.

Janka Kowalska

Korzystałam z informacji na stronie www.druskininkai.lt i „Ostatnia miłość Marszałka. Eugenia Lewicka” Elżbiety Jodko-Kuli.