Na początku było plumbum
– Firma, która na przełomie XIX i XX w. produkowała kleszcze, dawała stomatologom wybór blisko 160 odmian. Tylu doliczyłem się w ich katalogu. Teraz tych podstawowych mamy kilkanaście. Oferta sprzed stu lat była sensowna, każdy lekarz mógł idealnie dopasować kleszcze do dłoni – mówi stomatolog Piotr Kuźnik, kolekcjoner, którego niezwykłe zbiory pozwalają na poznanie dawnych metod, praktyk i technologii stosowanych w stomatologii, medycynie czy farmacji.
Ekspozycja, którą oglądaliśmy na przełomie lat, towarzyszyła obchodom 50-lecia nauczania stomatologii na Uniwersytecie Medycznym w Lublinie. Dawne fotele dentystyczne, reklamy, wizytówki, opakowania, wiertła oraz narzędzia i przyrządy stosowane przez stomatologów i medyków, gdy stomatologia jeszcze nie była odrębną dziedziną, wyeksponowano w trzech miejscach: Collegium Maius Uniwersytetu Medycznego, Uniwersyteckim Centrum Stomatologii oraz Muzeum Historii Miasta Lublina w Bramie Krakowskiej.
Urok lwich łap
– Pytają mnie, dlaczego swoje wystawy nazywam „Urok starego gabinetu stomatologicznego”, przecież w stomatologii nie może być żadnego uroku. Nie chodzi mi o stomatologię. Współczesne materiały są kilkaset razy lepsze i trwalsze, weźmy np. choćby samo leczenie kanałowe. Chodzi mi o przedmioty, które były wykonane dawno temu. Ile to trzeba było nakładu pracy, pomysłów, żeby stworzyć fotel dentystyczny. Niektóre mają lwie łapy zamiast nóg, na innych są wymalowane różne ozdoby, kwiatowe motywy. A te współczesne to efekt pójścia po linii najmniejszego oporu. Owszem, jest w nich pełno elektroniki, ale nie są tak ozdobne i okazałe jak tamte, oka na nich nie można zawiesić jak na tych starych. Każdy lekarz jest zobowiązany, żeby pracować na jak najnowocześniejszym sprzęcie i nie dodawać pacjentowi bólu. Nie jest logiczne, by wracać do starej technologii. Musimy patrzeć ku przyszłości. Ale trzeba zachować historyczne urządzenia, dokumentować ich wygląd, żeby pacjenci, ale przede wszystkim lekarze poznawali, jak następowała ewolucja – mówi Piotr Kuźnik z Częstochowy, który od wielu lat gromadzi i udostępnia niespotykany zbiór. Pytany, czy jako stomatolog podjąłby się wyzwania i skorzystał z któregoś z dawnych narzędzi, żartobliwie odpowiada, że to zależy od pacjenta.
Zmęczony jak krawiec
– Praca wiertarką nożną, kiedy przez kilka godzin trzeba było stopą uruchamiać urządzenie, nie należała do przyjemności. A pacjent miał opracowywany ubytek wiertłem, które osiągało do 2 tys. obrotów. Nie było żadnego chłodzenia, ząb się grzał, co też nie należało do przyjemności, a przecież znieczulenie było wówczas stosowane rzadko – dodaje kolekcjoner. I zwraca uwagę, że współczesna anestezja w gabinecie dentystycznym korzysta z rozwiązań… sprzed stu lat.
– W latach 20. ubiegłego wieku firma Bayer wprowadza karpule. Właściwie do dziś te strzykawki są używane, z niewielkimi zmianami w sposobie mocowania igły, ale przy identycznej objętości ampułki. Ogólne zasady ich działania pozostały od tamtego czasu – wyjaśnia dr Kuźnik.
Obsługę nożnej wiertarki można porównać do uruchamiania dawnych maszyn do szycia. I nawet w wyglądzie urządzenia, z którego korzystali ówcześni stomatolodzy, da się zobaczyć podobieństwo do narzędzia pracy krawców – czerń farby oraz złoty błysk napisów i zdobień. Trudno uwierzyć, że anachroniczne dla nas rozwiązania były w tamtych czasach znakiem szalonego postępu.
Na początku był ołów
– Powstanie pierwszych wiertarek nożnych było prawdziwą rewolucją, działo się to w latach 1860-1870. Następnym przełomem, dzięki któremu trochę odciążono lekarza stomatologa, było dołączenie silnika elektrycznego i wprowadzenie urządzeń nożnych i elektrycznych, bo wiadomo, że dawniej z prądem było różnie. W latach 20. ubiegłego wieku pojawiły się pierwsze unity, w których już były i wiertarka elektryczna, i dmuchawka. Niektóre firmy w latach 40. ubiegłego wieku dodawały kauter i podświetlane lusterko, a nawet wprowadzały możliwość podgrzania wody w kubku dla pacjenta. Można powiedzieć, że były wyposażone niemal na poziome dzisiejszych unitów. Brakowało im tylko turbiny. Turbiny powstawały w latach 60. ubiegłego wieku i były chłodzone jednym sprayem, potem dwoma, trzema. Teraz sześć czy siedem chłodzi końcówkę, by nie przegrzewać zęba przy opracowaniu – porównuje stomatolog kolekcjoner. A ma on w swoich zbiorach także zestawy, którymi dentyści ręcznie opracowywali ubytki w zębach. Nie mówiąc o najstarszych w kolekcji narzędziach, stosowanych w czasach rzymskich, w V w. przed Chr., gdy stomatologia nawet jeszcze nie istniała jako odrębna dziedzina. Leczeniem zębów zajmowali się wtedy chirurdzy. Narzędzia także były wielozadaniowe, stosowane w chirurgii, laryngologii i wielu innych gałęziach ówczesnej medycyny. I to wówczas zaczęto używać wyrażenia „plombe” od plumbum, czyli łacińskiej nazwy ołowiu, bo pierwsze wypełnienia zakładano ołowiane.
Dla cierpiących i niezamożnych
Właściciel przeogromnej kolekcji, z której tylko niewielką część widzieliśmy w Lublinie, wspomina, że najpierw był stomatologiem, który zbierał znaczki, porcelanę, zegary.
– Aż pewnego dnia na giełdzie staroci we Wrocławiu znalazłem tablicę z ładnym napisem „Zaklad dentystyczny”. Szyld był podzielony na dwie części, na drugiej była jeszcze ładniejsza, niemiecka nazwa „Zahnärztelier”. Były wypisane godziny przyjęć „dla cierpiących”, a pod spodem „dla niezamożnych”. Bardzo mi się spodobał. I wtedy zrodziła się idea… Bo przecież te przedmioty nam giną, nikt tak naprawdę nie zajmuje się kolekcjonowaniem rzeczy związanych ze stomatologią czy w ogóle z medycyną. Ludzie inwestują w monety, obrazy, jest rynek, wartość zbiorów rośnie z roku na W przypadku takich przedmiotów ceny są amatorskie. Przykład? Można kupić piękny, XIX-wieczny fotel stomatologiczny za 2 tys. zł albo za 20 tys. Dolarów. Nie ma oficjalnych katalogów, nie ma wycen – opowiada Piotr Kuźnik, który teraz dysponuje największym na świecie zbiorem 70 zabytkowych foteli dentystycznych.
Bardzo by chciał uzupełnić swoje zbiory o lampę naftową ze specjalnym tubusem, wykorzystywaną do oświetlania pola zabiegowego przez stomatologów i lekarzy w latach 1860-1880. Widział taką na rycinach we francuskich publikacjach, ale nigdy nie spotkał autentycznego eksponatu.
– Na studiach historia medycyny to jeden z przedmiotów traktowanych po macoszemu. Gdy ja studiowałem, też tak było. Nikt, idąc na medycynę, nie upaja się wiedzą na temat historii, tylko uczy się tego, co jest ważne teraz i będzie ważne w przyszłości, bo to jest nasz zawód. Historia to Ale dla mnie jest uzupełnieniem zawodu. Eksponaty oglądają stomatolodzy, pytają. W Lublinie też dopytywali. Oglądając maszynkę do wiercenia w zębach z nożnym napędem, pytali: „A gdzie jest kompresor?” – uśmiecha się dr Piotr Kuźnik.
Janka Kowalska
Piotr Kuźnik
fot. Archiwum prywatne
fot. Iwona Burdzanowska